The Hunger Games: Mockingjay - Part 1 (2014)
Bardzo często w przypadku epickich widowisk zarzucam im, że akcja pędzi w nich za szybko, że brak jest oddechu. W przypadku pierwszego "Kosogłosa" mam zarzut odwrotny: tu fabuła zdecydowanie płynie zbyt leniwie.
W sumie podobała mi się koncepcja tej części. Pokazanie tego, że bohater jest ofiarą okoliczności, że jest produktem propagandy, że wszystko i wszyscy podlegają manipulacji i że tak naprawdę chodzi w tym wszystkim o to, na ile świadomie jej się poddajemy. Ale historia Katniss robiłaby większe wrażenie, gdyby przyspieszyć akcję, gdyby wydarzenia zaciskały się coraz bardziej wokół niej, zamykając przed nią kolejne drogi możliwego postępowania, aż stanie przed jedyną, niemożliwą do podjęcia decyzją. Reżyser spokojnie mógł sobie darować jelonki, kotki i kilka pustych dyskusji. Ponadto niektórzy bohaterowie są tu kompletnie zbędni (przede wszystkim Finnick, który plącze się po planie kompletnie bez sensu, choć potrzebny jest tak naprawdę tylko w jednej scenie). Zaskakuje też zbyt łagodne traktowanie postaci prezydent Coin i moralnej niejednoznaczności Peety. Obie postaci oferowały znacznie większe pole do ciekawych obserwacji.
Rozmycie tego, co ciekawe w tej części sprawia, że "Kosogłos" jest jak na razie najsłabszym ogniwem cyklu. Ale mimo wszystko jest to całkiem solidne widowisko, trzymające o wiele wyższy poziom chociażby w porównaniu do tego, co oferuje Peter Jackson.
Ocena: 6
W sumie podobała mi się koncepcja tej części. Pokazanie tego, że bohater jest ofiarą okoliczności, że jest produktem propagandy, że wszystko i wszyscy podlegają manipulacji i że tak naprawdę chodzi w tym wszystkim o to, na ile świadomie jej się poddajemy. Ale historia Katniss robiłaby większe wrażenie, gdyby przyspieszyć akcję, gdyby wydarzenia zaciskały się coraz bardziej wokół niej, zamykając przed nią kolejne drogi możliwego postępowania, aż stanie przed jedyną, niemożliwą do podjęcia decyzją. Reżyser spokojnie mógł sobie darować jelonki, kotki i kilka pustych dyskusji. Ponadto niektórzy bohaterowie są tu kompletnie zbędni (przede wszystkim Finnick, który plącze się po planie kompletnie bez sensu, choć potrzebny jest tak naprawdę tylko w jednej scenie). Zaskakuje też zbyt łagodne traktowanie postaci prezydent Coin i moralnej niejednoznaczności Peety. Obie postaci oferowały znacznie większe pole do ciekawych obserwacji.
Rozmycie tego, co ciekawe w tej części sprawia, że "Kosogłos" jest jak na razie najsłabszym ogniwem cyklu. Ale mimo wszystko jest to całkiem solidne widowisko, trzymające o wiele wyższy poziom chociażby w porównaniu do tego, co oferuje Peter Jackson.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz