American Sniper (2014)

Clint Eastwood jest już w takim wieku, że nie musi być dyplomatą i owijać w bawełnę, może spokojnie ferować wyraziste sądy. Niestety okazało się, że jest artystycznym tchórzem. Jego "Snajper" jest filmem kompletnie o niczym, próbującym nasycić wilka tak, by owca pozostała cała. Eastwood jak ognia unika zajęcia stanowiska, wyrażenia opinii, prezentowania jednoznacznych deklaracji. I nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby nakręcił film relatywistyczny, pokazujący różne racje i względność wyznawanych przekonań. Ale on tego nie czyni, kryjąc się za ładnymi formułkami, które przy bliższym przyjrzeniu się okazują się pustymi frazesami.



Nijakość "Snajpera" wynika z braku odwagi Eastwooda w zadawaniu pytań, w dążeniu do odkrycia głębszej prawdy kryjącej się za faktami. Choć nie, reżyser nie boi się pytań, tylko odpowiedzi. Nie chce ani odbrązowić postaci wojennego bohatera, ani też krytykować ideo wojny z terroryzmem. Jeśli więc można wyciągnąć z filmu jeden wniosek, to jest nim to, że etos wojownika we współczesnym świecie Zachodu jest martwy. Obraz "prawdziwego" żołnierza, twardziela o jasnych poglądach na porządek rzeczy, który z tego powodu nie cierpi moralnych katuszy, można dziś odnaleźć wyłącznie w widowiskach historycznych lub też w kinie pulpowym, gdzie przemoc została odrealniona, nie jest brana na serio, lecz staje się formą rozrywki.

Eastwood potrzebuje bohatera i nie chce go niszczyć, ale "Snajperem" udowadnia, że bycie wojownikiem (zgodnym z jego klasycznym wizerunkiem i definicją) jest tematem wstydliwym. Dlatego też bohater musi być niepełny, musi posiadać rysy w postaci rozterek, syndromu stresu pourazowego. Dlatego też cierpienie i problemy Chrisa Kyle mają innych charakter od tego, co widzieliśmy w przypadku Walecznego Serca czy też Gladiatora Maximusa. Eastwood pokazuje, że można afirmować człowieka i jego postawę, ale zarazem trzeba podkreślić, że przemoc pozostaje zła. To właśnie dlatego reżyser cofa się przed pokazaniem Kyle'a jako fanatyka idei.

Ale... no właśnie, tu pojawia się "ale". Eastwood czyni z Kyle'a wojownika z duszą, lecz ta dusza ma dość efemeryczny charakter. Kyle nie może bowiem cierpieć za bardzo. Jego losy nie mogą stać się pretekstem do zadawania pytań o zasadność wojny, bo stąd jest już krok od kina rozliczeniowego. A tego Eastwood najwyraźniej nie chce. Owszem, robi kompromis i umieszcza w filmie kilka gładkich zdań o tym, jaka to wojna jest zła. Ale są to słowa dyplomaty, który dużo mówi, aby ukryć fakt, że nic nie powiedział. Problemy bohatera, traumy, wątpliwości są delikatnie zarysowane i to głównie w dialogach, a nie w bardziej sugestywnych obrazach. W ten sposób sceny te zostały przez Eastwooda wykastrowane z wszelkiej realnej krytyki.

"Snajper" zdecydowanie nie jest "Plutonem" czy "Urodzonym 4 lipca". I wcale nie musiał być. Powinien być jednak jakiś, mieć swój własny charakter. A tymczasem po obejrzeniu filmu wciąż nie mam pojęcia, dlaczego Eastwood go nakręci i co chciał poprzez niego wyrazić.

Brak idei to najważniejsza wada "Snajpera", ale nie jedyna. Nie podoba mi się też jego konstrukcja, a w szczególności sposób pokazania wojny. Eastwood wcale nie oddał klimatu walki zbrojnej. Jego wizji bliżej jest do gier wideo niż do tego, co ma miejsce w rzeczywistym świecie. W zasadzie nie powinno mnie to dziwić, bo w końcu większość filmów fabularnych nie ukazuje charakteru wojny. W tym celu trzeba sięgnąć do dokumentów. To tam poznamy śmiertelną mieszankę, która czyni z żołnierzy ludzkie wraki. Chodzi oczywiście o to, że 90% czasu na wojnie spędza się nudząc, wykonując rutynowe zadania, których monotonia działa bardzo przygnębiająco. Jednak pozostałe 10% stanowią potężne skoki adrenaliny, kiedy ważą się losy życia i śmierci. U Eastwooda jest praktycznie sama akcja, ładnie podana ale bezrefleksyjna i pusta. Wojna w "Snajperze" ma tyle wspólnego z rzeczywistością, ile wymuskana klientela salonów fitness ma z ludźmi zahartowanymi przez pracę fizyczną.

Nie kupiłem również sztucznie pompowanego przez Eastwooda konfliktu Kyle-Mustafa. Ten drugi ma być bardzo typowym czarnym charakterem. Ale taka postać sprawdza się tylko wtedy, kiedy widz ma okazję ją poznać, dowiedzieć się, jakie ma motywy i demoniczne obsesje. U Eastwooda tego nie doświadczymy. Są jedynie żałosne namiastki, jak choćby scena pokazująca, że Mustafa, jak Kyle, jest ojcem, ale w przeciwieństwie do Chrisa nie wykazuje żadnych oznak wyrzutów sumienia.

I na koniec muszę powiedzieć, że nie zrobił na mnie wrażenia również Bradley Cooper. Miał chyba tylko jedną scenę, może dwie, gdzie naprawdę się wykazał. Resztę stanowi dobra gra pozorów, za którą pochwalić należy nie Coopera, a Eastwooda, który dobrze aktorem pokierował. Chociaż tak naprawdę, największą zasługę w tym, że Cooper jakoś tu wygląda, ma scenarzysta. O większości tego, co dzieje się w psychice bohatera, dowiadujemy się bowiem z dialogów. Scenarzysta nie pozostawił tu zbyt wielkiego pola do niuansowania roli, do prezentacji finezyjnego aktorstwa.

"Snajper" jest też zdecydowanie za długi. Obawiam się, że gdybym film oglądał w telewizji, to nie oparłbym się pokusie przełączenia kanału.

Ocena: 3

Komentarze

  1. No. Nareszcie czytam opinię osoby zawiedzionej tym filmem. Miałem to samo. Film mnie wynudził, zawiódł, rozczarował. Spodziewałem się czegoś innego. Dostałem miałką opowieść o niczym, a mogło być tak pięknie.Szkoda.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)