De toutes nos forces (2013)
Niepełnosprawny nastolatek wymyśla sposób, jak zbliżyć się do swojego ojca. Postanawia wymusić na nim udział w morderczych zawodach sportowych, w których on będzie dawał się ciągnąć, pchać lub wieźć, a cały wysiłek fizyczny wykonać będzie musiał ojciec. Brzmi strasznie, prawda? I niestety takie właśnie jest.
"Ze wszystkich sił" pogrywa na najbardziej ckliwych nutach. Co jeszcze mógłbym wybaczyć, w końcu lubię obejrzeć od czasu do czasu jakąś rzewną historyjkę. Ale reżyser robi to w bardzo nieudolny sposób. Nie buduje prawdziwej relacji z bohaterami. Całość pozbawiona jest dramaturgii i bazuje na standardowych scenach zaprezentowanych bez większego polotu.
W kilku miejscach można się co prawda wzruszyć, ale jest to raczej reakcja fizjologiczna wynikająca z odpowiedniej kompilacji zdjęć i muzyki wywołujących właściwą sekwencję impulsów w mózgu. W paru miejscach można też zachwycić się zdjęciami, ale głównie dlatego, że twórcy wybrali widowiskowe plenery, których nawet całkowity amator nie byłby w stanie źle nagrać kamerą.
Najbardziej męczące jest ostatnie 20 minut, czyli same zawody. Ponieważ nie mają one żadnego sensu filmowego, trudno się nimi ekscytować. To, czy ukończą zawody czy też nie, może i dla bohaterów ma jakieś znaczenia, ale dla mnie żadnego. Scena, od której film się zaczyna, powinna być – w moim przekonaniu – ostatnią.
Za to reżyser po macoszemu potraktował kilka wątków, które aż prosiły się o ciekawe pokazanie. Chodzi mi tu głównie o postać matki. Przez 18 lat to ona opiekowała się synem. A teraz jest przez niego brutalnie odsuwana na bok, z oparcia staje się dla niego przeszkodą do pokonania. Idolem zostaje ojciec, który go dotąd ignorował. Niestety reżyser wydaje się prawie w ogóle nieświadomy tego, co miał pod ręką. Tak więc wątek ten zostaje spointowany jednym "dziękuję". Wielka to była strata dla obrazu.
Ocena: 4
"Ze wszystkich sił" pogrywa na najbardziej ckliwych nutach. Co jeszcze mógłbym wybaczyć, w końcu lubię obejrzeć od czasu do czasu jakąś rzewną historyjkę. Ale reżyser robi to w bardzo nieudolny sposób. Nie buduje prawdziwej relacji z bohaterami. Całość pozbawiona jest dramaturgii i bazuje na standardowych scenach zaprezentowanych bez większego polotu.
W kilku miejscach można się co prawda wzruszyć, ale jest to raczej reakcja fizjologiczna wynikająca z odpowiedniej kompilacji zdjęć i muzyki wywołujących właściwą sekwencję impulsów w mózgu. W paru miejscach można też zachwycić się zdjęciami, ale głównie dlatego, że twórcy wybrali widowiskowe plenery, których nawet całkowity amator nie byłby w stanie źle nagrać kamerą.
Najbardziej męczące jest ostatnie 20 minut, czyli same zawody. Ponieważ nie mają one żadnego sensu filmowego, trudno się nimi ekscytować. To, czy ukończą zawody czy też nie, może i dla bohaterów ma jakieś znaczenia, ale dla mnie żadnego. Scena, od której film się zaczyna, powinna być – w moim przekonaniu – ostatnią.
Za to reżyser po macoszemu potraktował kilka wątków, które aż prosiły się o ciekawe pokazanie. Chodzi mi tu głównie o postać matki. Przez 18 lat to ona opiekowała się synem. A teraz jest przez niego brutalnie odsuwana na bok, z oparcia staje się dla niego przeszkodą do pokonania. Idolem zostaje ojciec, który go dotąd ignorował. Niestety reżyser wydaje się prawie w ogóle nieświadomy tego, co miał pod ręką. Tak więc wątek ten zostaje spointowany jednym "dziękuję". Wielka to była strata dla obrazu.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz