Man of Tai Chi (2013)
Keanu Reeves słyszy dzwony. Tego nie można mu odmówić. Niestety nie wie, z jakiego kościoła dochodzą. W ten sposób jego film zamiast być hołdem dla azjatyckiego kina kopanego stał niechcący parodią.
"Człowiek Tai Chi" eksponuje bowiem wszystkie grzechy kina kopanego. Mamy więc naiwną, bardzo pretekstową fabułę. Do tego dochodzą słabe dialogi i jeszcze gorsze inscenizacje rozmów (do moich "ulubionych" należy ta, w której policjantka rozmawia ze swoim kolegą z pracy i wyjaśnia mu dlaczego nie porzuci sprawy mimo rozkazu przełożonego). Reeves jako reżyser kompletnie się nie sprawdził, czego najlepszym dowodem jest to, jak słabo wypadł Reeves jako aktor. Chwilami jest to potworna groteska, która z aktorstwem ma niewiele wspólnego.
Najgorsze jest jednak to, że Reeves nie potrafił zamknąć swojej historii. Dlatego też w filmie mamy co najmniej trzy zakończenia, które o ładnych 20 minut przedłużyły całość. A mam wrażenie, że gdyby mocno przyciąć film, wyczyścić go ze śmieciowych scen, to "Człowiek Tai Chi" byłby całkiem fajny. A to dlatego, że w tym całym rozgardiaszu sekwencje walki i tak wypadają nieźle. Ale nawet tutaj Reeves nie potrafi wyjść poza sposób filmowania charakterystyczny dla kopanego kina azjatyckiego, które omija europejskie (i amerykańskie) kina, chyba że na przeglądach produkcji niskobudżetowych. Z tego też powodu rzecz mnie po prostu wynudziła. I nie jest nawet na tyle wyrazista, by wzbudzić u mnie silniejszą reakcję emocjonalną (nawet jeśli miałaby ona być negatywna).
Ocena: 4
"Człowiek Tai Chi" eksponuje bowiem wszystkie grzechy kina kopanego. Mamy więc naiwną, bardzo pretekstową fabułę. Do tego dochodzą słabe dialogi i jeszcze gorsze inscenizacje rozmów (do moich "ulubionych" należy ta, w której policjantka rozmawia ze swoim kolegą z pracy i wyjaśnia mu dlaczego nie porzuci sprawy mimo rozkazu przełożonego). Reeves jako reżyser kompletnie się nie sprawdził, czego najlepszym dowodem jest to, jak słabo wypadł Reeves jako aktor. Chwilami jest to potworna groteska, która z aktorstwem ma niewiele wspólnego.
Najgorsze jest jednak to, że Reeves nie potrafił zamknąć swojej historii. Dlatego też w filmie mamy co najmniej trzy zakończenia, które o ładnych 20 minut przedłużyły całość. A mam wrażenie, że gdyby mocno przyciąć film, wyczyścić go ze śmieciowych scen, to "Człowiek Tai Chi" byłby całkiem fajny. A to dlatego, że w tym całym rozgardiaszu sekwencje walki i tak wypadają nieźle. Ale nawet tutaj Reeves nie potrafi wyjść poza sposób filmowania charakterystyczny dla kopanego kina azjatyckiego, które omija europejskie (i amerykańskie) kina, chyba że na przeglądach produkcji niskobudżetowych. Z tego też powodu rzecz mnie po prostu wynudziła. I nie jest nawet na tyle wyrazista, by wzbudzić u mnie silniejszą reakcję emocjonalną (nawet jeśli miałaby ona być negatywna).
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz