The Loft (2014)
Wyobraźcie sobie, że robicie ksero z ksera na kserokopiarce, która zipie ostatkiem sił. Efektem jest coś, co ledwo da się przeczytać tak jest wyblakłe i niewyraźne. Dokładnie tak samo jest z "Loftem".
Jest to remake belgijskiego filmu pod tym samym tytułem, który doczekał się już wersji holenderskiej. Tę drugą miałem okazję obejrzeć i wtedy wydawało mi się, że jest to idealny temat dla Hollywood. Pomysł jest doskonały. Oto piątka przyjaciół dzieli się jednym mieszkaniem, gdzie sprowadzają swoje kochanki. Pewnego dnia w mieszkaniu "pojawia się" trup. Ktoś z piątki jest mordercą. Pytanie tylko kto.
I Hollywood rzeczywiście zainteresowało się tematem. Kupiło prawa, po czym zaczęło pomysł psuć. Podstawowym błędem było zatrudnienie na stanowisko reżysera Erika Van Looya. Jest on bowiem autorem oryginału, więc zamiast nadać historii amerykańskiego "kopa", on po prostu powtórzył to, co już raz zrobił, tyle że z bardziej znanymi aktorami w obsadzie. Brak oryginalność, brak wizji i ikry bardzo ciąży, przez co całość rozłazi się niczym galaretowa maź wylana z pojemnika na stół. Van Looy nie potrafi sobie też poradzić z obsadą, czego efektem są najgorsze kreacje aktorskiej całej obsady. Szczególnie zawód sprawiają Marsden, Miller i Stonestreet. Ich niezdarność nie budzi nawet litość. Są tak źli, że jedyną reakcją obronną był wstręt.
Konsekwencją aktorskiej niezdarności jest brak sensu. Ponieważ w "Lofcie" nie ma co szukać intensywnych relacji, czy ciekawych obserwacji, całość jest po prostu pusta. Banał i intelektualna miernota czyni z filmu rzecz nieznośną. Kompletnie nie dziwi mnie fakt, że "Loft" miał poważne problemy ze znalezieniem dystrybutora w Ameryce. Dziwi raczej to, że taki dystrybutor w końcu się znalazł.
Ocena: 3
Jest to remake belgijskiego filmu pod tym samym tytułem, który doczekał się już wersji holenderskiej. Tę drugą miałem okazję obejrzeć i wtedy wydawało mi się, że jest to idealny temat dla Hollywood. Pomysł jest doskonały. Oto piątka przyjaciół dzieli się jednym mieszkaniem, gdzie sprowadzają swoje kochanki. Pewnego dnia w mieszkaniu "pojawia się" trup. Ktoś z piątki jest mordercą. Pytanie tylko kto.
I Hollywood rzeczywiście zainteresowało się tematem. Kupiło prawa, po czym zaczęło pomysł psuć. Podstawowym błędem było zatrudnienie na stanowisko reżysera Erika Van Looya. Jest on bowiem autorem oryginału, więc zamiast nadać historii amerykańskiego "kopa", on po prostu powtórzył to, co już raz zrobił, tyle że z bardziej znanymi aktorami w obsadzie. Brak oryginalność, brak wizji i ikry bardzo ciąży, przez co całość rozłazi się niczym galaretowa maź wylana z pojemnika na stół. Van Looy nie potrafi sobie też poradzić z obsadą, czego efektem są najgorsze kreacje aktorskiej całej obsady. Szczególnie zawód sprawiają Marsden, Miller i Stonestreet. Ich niezdarność nie budzi nawet litość. Są tak źli, że jedyną reakcją obronną był wstręt.
Konsekwencją aktorskiej niezdarności jest brak sensu. Ponieważ w "Lofcie" nie ma co szukać intensywnych relacji, czy ciekawych obserwacji, całość jest po prostu pusta. Banał i intelektualna miernota czyni z filmu rzecz nieznośną. Kompletnie nie dziwi mnie fakt, że "Loft" miał poważne problemy ze znalezieniem dystrybutora w Ameryce. Dziwi raczej to, że taki dystrybutor w końcu się znalazł.
Ocena: 3
Czyli standardowo schrzaniony amerykański remake. Ostatni raz takie uczucie miałem po "Oldboyu"
OdpowiedzUsuńNiestety tak, ale co to za amerykański remake, skoro reżyser z Europy
Usuń