Salomé (2013)
Cóż. Chyba za długo czekałem na ten film, bo niestety mocno mnie rozczarował. "Salomé" to przecież opowieść o totalności pożądania, o obłędnej sile obsesji, której nie można zgasić rozsądkiem, której nie da się przekupić materialnymi bogactwami. Jednak w przedstawieniu Ala Pacino tej obsesji nie ma. Co jest o tyle dziwne, że przecież reżyser i aktor w jednej osobie doskonale rozumie, o czym jest sztuka Oscara Wilde'a (czego wyrazem jest dokument "Wilde Salomé").
Moim problemem z tą wersją "Salomé" jest jej statyczność. Dla mnie ta sztuka aż kipi od chaosu niekontrolowanych pasji. Jest Herod rozdarty między zabobonnym lękiem wobec Jana Chrzciciela i niezdrowym pożądaniem wobec młodziutkiej bratanicy. Jest Herodiada, personifikacja rozwiązłości, którą z Herodem wiąże łańcuch miłości-nienawiści. Jest Salome, której seksualność właśnie eksploduje w nieokiełznanym tsunami namiętności. I w końcu jest sam Jan Chrzciciel, szalony Słowem Bożym, pijany boskością, która nie jest przeznaczona śmiertelnikom.
Jednak w interpretacji Pacino nic z tego nie przenika na ekran. Jakby bał się tych wszystkich mrocznych emocji i pasji. Statyczność bohaterów, deklamacji, surowość inscenizacyjna są pętami narzuconymi szaleństwu. Obłęd zostaje zniewolony. Obsesja znajduje się pod ścisłą kontrolą i jest dawkowana z aptekarską cierpliwością, kropla po kropli, słowo po słowie wypowiadanym przez samego Pacino. Jego "Salomé" jest doświadczeniem zbyt intelektualnym, bardziej eksperymentem z estetyki niźli pełnokrwistym dramatem.
Przy całej sympatii dla Jessiki Chastain muszę też powiedzieć, że nie bardzo udało jej się pokazać dziewczęcość, dziewiczość tytułowej bohaterki. Jej postać staje się interesującą dopiero w finałowej konfrontacji.
Ocena: 5
Moim problemem z tą wersją "Salomé" jest jej statyczność. Dla mnie ta sztuka aż kipi od chaosu niekontrolowanych pasji. Jest Herod rozdarty między zabobonnym lękiem wobec Jana Chrzciciela i niezdrowym pożądaniem wobec młodziutkiej bratanicy. Jest Herodiada, personifikacja rozwiązłości, którą z Herodem wiąże łańcuch miłości-nienawiści. Jest Salome, której seksualność właśnie eksploduje w nieokiełznanym tsunami namiętności. I w końcu jest sam Jan Chrzciciel, szalony Słowem Bożym, pijany boskością, która nie jest przeznaczona śmiertelnikom.
Jednak w interpretacji Pacino nic z tego nie przenika na ekran. Jakby bał się tych wszystkich mrocznych emocji i pasji. Statyczność bohaterów, deklamacji, surowość inscenizacyjna są pętami narzuconymi szaleństwu. Obłęd zostaje zniewolony. Obsesja znajduje się pod ścisłą kontrolą i jest dawkowana z aptekarską cierpliwością, kropla po kropli, słowo po słowie wypowiadanym przez samego Pacino. Jego "Salomé" jest doświadczeniem zbyt intelektualnym, bardziej eksperymentem z estetyki niźli pełnokrwistym dramatem.
Przy całej sympatii dla Jessiki Chastain muszę też powiedzieć, że nie bardzo udało jej się pokazać dziewczęcość, dziewiczość tytułowej bohaterki. Jej postać staje się interesującą dopiero w finałowej konfrontacji.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz