Selma (2014)
Filmy takie jak "Selma", a wcześniej "Obywatel Milk", są pieśniami pochwalnymi dla bohaterów walki o prawa obywatelskie. To kino podniosłe, inspirujące, to hołd dla współczesnych bohaterów, którzy dla wyższych wartości gotowi są zaryzykować życie. Ale ja za każdym razem nie jestem zainspirowany, ani Milk ani King nie są dla mnie autorytetami godnymi naśladowania. Dla mnie są padlinożercami. Podstępnymi drapieżnikami doprowadzającymi do sytuacji, dzięki której będą mogli pożywić się na trupach innych ludzi. A że w efekcie prowadzą do zmiany na lepsze? Cóż, po pierwsze każdy padlinożerca spełnia ważną funkcję w cyklu życia, więc nie jest to nic nadzwyczajnego. Po drugie, czy aby na pewno doprowadzili do zmian na lepsze? Kończąca "Selmę" piosenka "Glory" zdaje się temu przeczyć przywołując w pewnym momencie nazwę Ferguson – najlepszy dowód na to, że zmianą prawa nie da się wymusić zmiany mentalności.
King w "Selmie" nie jest dla mnie postacią pozytywną. Jest niecierpliwym narwańcem, który swoje zapędy maskuje filozofią protestu bez przemocy. W efekcie jest jak kościół katolicki w czasach antyku, produkując setki męczenników. Nie potrafi budować trwałej konstrukcji od podstaw, a jedynie niszczyć zastany porządek rzeczy. Nie oferuje alternatywy poza niejasną wizją utopii. Nie pierwszy i nie ostatni raz nowy porządek budowany jest na stosie trupów. A że jest charyzmatyczny, to też nie ma problemów z manipulowaniem rzeczywistością tak, by nakręcać przemoc w sposób, który jest mu na rękę. Scen takich jak ta na moście w Selmie było wiele, ale tylko ta została pokazana całej Ameryce. Śmierć białego kapłana po tym, jak King w ostatniej chwili wycofał się z marszu, była mu bardzo na rękę, dając mu ostatni potrzebny oręż. King wygrał, ponieważ potrafił podać racjonalne powody dla których inni powinni cierpieć w jego imię (choć oczywiście on sam skrzętnie to maskował kryjąc się za jakże nośnymi - po przecież słusznymi - hasłami o równości; choć swoją drogą to ciekawe, jak mało miejsca w tym filmie poświęcono kobietom; walka o równouprawnienie toczyła się w męskim świecie, w którym kobiety mogą być jedynie pionkami czy to na ulicy czy też w kuchni). Mogę podziwiać wytrwałość Kinga, rozumiem nawet jego racje. Ale NIE uznaję go za bohatera. Nie wierzę, że jest to jedyna możliwa forma "walki" o lepsze jutro. Biorąc jednak fakt, że właśnie takie postaci są zmieniane w spiżowe pomniki bohaterstwa, wiem, że mój punkt widzenia nie będzie przez większość podzielany.
A sam film? Stoi głównie na kreacji Davida Oyelowo. Poza tym jest solidną rzemieślniczą robotą. Ale brakuje w nim choćby iskry prawdziwego artyzmu. To kino z fabrycznej linii produkcyjnej, a nie dzieło jedyne w swoim rodzaju.
Ocena: 6
King w "Selmie" nie jest dla mnie postacią pozytywną. Jest niecierpliwym narwańcem, który swoje zapędy maskuje filozofią protestu bez przemocy. W efekcie jest jak kościół katolicki w czasach antyku, produkując setki męczenników. Nie potrafi budować trwałej konstrukcji od podstaw, a jedynie niszczyć zastany porządek rzeczy. Nie oferuje alternatywy poza niejasną wizją utopii. Nie pierwszy i nie ostatni raz nowy porządek budowany jest na stosie trupów. A że jest charyzmatyczny, to też nie ma problemów z manipulowaniem rzeczywistością tak, by nakręcać przemoc w sposób, który jest mu na rękę. Scen takich jak ta na moście w Selmie było wiele, ale tylko ta została pokazana całej Ameryce. Śmierć białego kapłana po tym, jak King w ostatniej chwili wycofał się z marszu, była mu bardzo na rękę, dając mu ostatni potrzebny oręż. King wygrał, ponieważ potrafił podać racjonalne powody dla których inni powinni cierpieć w jego imię (choć oczywiście on sam skrzętnie to maskował kryjąc się za jakże nośnymi - po przecież słusznymi - hasłami o równości; choć swoją drogą to ciekawe, jak mało miejsca w tym filmie poświęcono kobietom; walka o równouprawnienie toczyła się w męskim świecie, w którym kobiety mogą być jedynie pionkami czy to na ulicy czy też w kuchni). Mogę podziwiać wytrwałość Kinga, rozumiem nawet jego racje. Ale NIE uznaję go za bohatera. Nie wierzę, że jest to jedyna możliwa forma "walki" o lepsze jutro. Biorąc jednak fakt, że właśnie takie postaci są zmieniane w spiżowe pomniki bohaterstwa, wiem, że mój punkt widzenia nie będzie przez większość podzielany.
A sam film? Stoi głównie na kreacji Davida Oyelowo. Poza tym jest solidną rzemieślniczą robotą. Ale brakuje w nim choćby iskry prawdziwego artyzmu. To kino z fabrycznej linii produkcyjnej, a nie dzieło jedyne w swoim rodzaju.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz