Still Alice (2014)
Mam problem z tym filmem. Nie do końca wiem, jak go mam oceniać. W końcu "Still Alice" to w gruncie rzeczy filmowy samograj. Reżyserzy nie musieli w zasadzie nic robić. Oglądanie dramatu osoby, której osobowość powoli rozpada się pod wpływem choroby, nad którą nie można zapanować, musi budzi silne emocje. I tak rzeczywiście jest. Ale dzieje się tak za sprawą tematu a nie umiejętności twórców. Z drugiej jednak strony "Sprawa Lucii de B." pokazała, że reżyser może zepsuć nawet temat z pozoru nie do zniszczenia. A zatem fakt, że w "Still Alice" do tego nie doszło, należy przypisać sprawności reżyserskiego duetu.
Tak więc Glatzer i Westmoreland sprawdzili się, ponieważ niczego nie popsuli. Ale nie dodali też nic więcej ponad to, co wynika z samego przejmującego tematu. A szkoda. Nie do końca przekonuje mnie wyciszona formuła narracji, jaką przyjęli twórcy. Dramat kobiety, która jednocześnie umiera duchowo i przynajmniej przez pewien czas żyje ze świadomością, że zamordowała co najmniej jedno ze swoich dzieci samym faktem jej urodzenia, nie został tutaj odpowiednio wygrany. Podobnie nie udało się do końca pokazać sam proces zanikania świadomego JA bohaterki. To wszystko niby jest w filmie, ale Glatzer i Westmoreland nie potrafili posłużyć się delikatną filmową kreską i po prostu elementy te nie kształtują opowieści, a raczej dają się bezwładnie nieść nurtowi historii.
Julianne Moore oczywiście zagrała znakomicie. A jednak nie jest to jej najlepsza rola w karierze. Dekadę temu zagrała na jeszcze wyższym poziomie (np. w "Daleko od nieba"). Ale w sumie cieszę się, że w końcu Akademia poszła po rozum do głowy i dała jej statuetkę, na którą zasłużyła jak mało kto. Za to żałuję, że nominacji nie dostała Kristen Stewart. Moim zdaniem bardziej na to zasłużyła od Keiry Knightley. Stewart po raz kolejny udowadnia, że mimo zagrania w "Zmierzchu" wcale nie jest kiepską aktorką. Mam nadzieję, że fakt bycia ignorowaną w sezonach rozdawania nagród ją nie zniechęci. Jeśli utrzyma ten poziom, już wkrótce będzie uważana za jedną z najważniejszych aktorek swojego pokolenia. Ale powinna unikać ról heroin. Jej siła nie tkwi w ekranowej charyzmie.
Ocena: 6
Tak więc Glatzer i Westmoreland sprawdzili się, ponieważ niczego nie popsuli. Ale nie dodali też nic więcej ponad to, co wynika z samego przejmującego tematu. A szkoda. Nie do końca przekonuje mnie wyciszona formuła narracji, jaką przyjęli twórcy. Dramat kobiety, która jednocześnie umiera duchowo i przynajmniej przez pewien czas żyje ze świadomością, że zamordowała co najmniej jedno ze swoich dzieci samym faktem jej urodzenia, nie został tutaj odpowiednio wygrany. Podobnie nie udało się do końca pokazać sam proces zanikania świadomego JA bohaterki. To wszystko niby jest w filmie, ale Glatzer i Westmoreland nie potrafili posłużyć się delikatną filmową kreską i po prostu elementy te nie kształtują opowieści, a raczej dają się bezwładnie nieść nurtowi historii.
Julianne Moore oczywiście zagrała znakomicie. A jednak nie jest to jej najlepsza rola w karierze. Dekadę temu zagrała na jeszcze wyższym poziomie (np. w "Daleko od nieba"). Ale w sumie cieszę się, że w końcu Akademia poszła po rozum do głowy i dała jej statuetkę, na którą zasłużyła jak mało kto. Za to żałuję, że nominacji nie dostała Kristen Stewart. Moim zdaniem bardziej na to zasłużyła od Keiry Knightley. Stewart po raz kolejny udowadnia, że mimo zagrania w "Zmierzchu" wcale nie jest kiepską aktorką. Mam nadzieję, że fakt bycia ignorowaną w sezonach rozdawania nagród ją nie zniechęci. Jeśli utrzyma ten poziom, już wkrótce będzie uważana za jedną z najważniejszych aktorek swojego pokolenia. Ale powinna unikać ról heroin. Jej siła nie tkwi w ekranowej charyzmie.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz