The Age of Adaline (2015)
Zawsze mam problem z romansami w stylu "Wieku Adaline". Z jednej strony widzę, że są to bajki o wielkiej miłości, która spotkać może każdego, w najmniej spodziewanym momencie. To działa na romantyczną część moje natury sprawiając, że powinienem czuć się pokrzepiony. Ale z drugiej strony prawie zawsze miłość pojawia się w warunkach, które w realnym świecie są niemożliwe do spełnienia. W tym przypadku bohaterka trafiła na mężczyznę, który może odmienić jej los, kiedy miał 107 lat, choć wciąż wygląda na 28. Jeśli więc warunkiem koniecznym do odnalezienie bratniej duszy jest magia i cud, to w takim przypadku powinienem skreślić historię, by nie popaść w depresję. Taki spojrzenie na film trafia do cynicznej części mojej natury.
Może dlatego historia Adaline i Ellisa nie zrobiła na mnie aż tak dużego wrażenia, jak opowieści o konkurencyjnych parach (jak Rosie i Alex z "Love, Rosie"). Zarówno Blake Lively jak i Michiel Huisman grają w porządku, ale brakuje im tej niezwykłej magii. Przez to cały główny wątek miłosny wygląda poprawnie, ale zarazem wtórnie.
Jednak drugi plan mnie pozytywnie zaskoczył. Bardzo spodobał mi się wątek z córką Adaline. A już całkowicie podbił moje serce Harrison Ford jako mężczyzna, który pięć dekad wcześniej kochał Adaline na zabój, a teraz widzi ją w niezmienionej postaci. Jest to drobna rola, ale Ford zagrał ją perfekcyjnie. Dzięki temu przypomniałem sobie, dlaczego lubię go jako aktora. William to chyba jego najlepsza kreacja od jakichś 20 lat.
Wątki z córką i dawną miłością podobały mi się również ze względu na sposób pokazania konsekwencji, jakie na osobę i jej bliskich ma klątwa wiecznej młodości. Teoretycznie wątki te aż prosiły się o jakieś ckliwe potraktowanie. Jednak za sprawą Forda i Burstyn stały się one elementami pulsującymi prawdziwym życiem. Te wątki to skarb, dzięki któremu "Wiek Adaline" unosi się ponad morzem przeciętności.
Ocena: 6
Może dlatego historia Adaline i Ellisa nie zrobiła na mnie aż tak dużego wrażenia, jak opowieści o konkurencyjnych parach (jak Rosie i Alex z "Love, Rosie"). Zarówno Blake Lively jak i Michiel Huisman grają w porządku, ale brakuje im tej niezwykłej magii. Przez to cały główny wątek miłosny wygląda poprawnie, ale zarazem wtórnie.
Jednak drugi plan mnie pozytywnie zaskoczył. Bardzo spodobał mi się wątek z córką Adaline. A już całkowicie podbił moje serce Harrison Ford jako mężczyzna, który pięć dekad wcześniej kochał Adaline na zabój, a teraz widzi ją w niezmienionej postaci. Jest to drobna rola, ale Ford zagrał ją perfekcyjnie. Dzięki temu przypomniałem sobie, dlaczego lubię go jako aktora. William to chyba jego najlepsza kreacja od jakichś 20 lat.
Wątki z córką i dawną miłością podobały mi się również ze względu na sposób pokazania konsekwencji, jakie na osobę i jej bliskich ma klątwa wiecznej młodości. Teoretycznie wątki te aż prosiły się o jakieś ckliwe potraktowanie. Jednak za sprawą Forda i Burstyn stały się one elementami pulsującymi prawdziwym życiem. Te wątki to skarb, dzięki któremu "Wiek Adaline" unosi się ponad morzem przeciętności.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz