The Devil's Violinist (2013)
O ile "Kissing Darkness" mnie nie rozczarowało, bo nie miałem wobec filmu żadnych oczekiwań, o tyle "Paganini: Uczeń diabła" był już bolesnym doświadczeniem. Wymęczyłem się na nim do końca tylko z jednego powodu: miałem nadzieję odkryć odpowiedź na pytanie "w jakim celu powstał ten film?". Niestety twórcy nie udzielili na nie odpowiedzi.
"Paganini: Uczeń diabła" jest dziwaczną plątaniną. Raz próbuje być rzetelną biografią artysty, po chwili wydaje się być fikcją, horrorem bardzo luźno inspirowanym faktami. Paganiniemu bliżej w tym filmie do Doriana Graya niż do człowieka z krwi i kości. A bohater grany przez Jareda Harrisa jest zbyt diaboliczny, by można go było traktować poważnie.
Sama konstrukcja filmu również jest dziwaczną mieszanką różnych stylów. Raz zdaje się być ubraną w XIX-wieczny kostium krytyką kultu celebrytów. Innym razem jest ckliwym melodramatem. W tym wszystkim nie ma jednak miejsca dla tytułowego bohatera. Paganini tu nie istnieje, choć cały czas jest obecny na ekranie. Nie poznajemy ani jego motywacji, ani walki z wewnętrznymi demonami. Jest ozdobą, niczym płomień w kominku w wigilijny wieczór.
Niestety, mimo kolejnych szans jakie daję reżyserowi, ten wciąż mnie rozczarowuje. Najwyraźniej Bernard Rose uparł się pozostać w pamięci widzów (a w każdym razie w mojej) jako twórca "Candymana" i niczego więcej.
Ocena: 2
"Paganini: Uczeń diabła" jest dziwaczną plątaniną. Raz próbuje być rzetelną biografią artysty, po chwili wydaje się być fikcją, horrorem bardzo luźno inspirowanym faktami. Paganiniemu bliżej w tym filmie do Doriana Graya niż do człowieka z krwi i kości. A bohater grany przez Jareda Harrisa jest zbyt diaboliczny, by można go było traktować poważnie.
Sama konstrukcja filmu również jest dziwaczną mieszanką różnych stylów. Raz zdaje się być ubraną w XIX-wieczny kostium krytyką kultu celebrytów. Innym razem jest ckliwym melodramatem. W tym wszystkim nie ma jednak miejsca dla tytułowego bohatera. Paganini tu nie istnieje, choć cały czas jest obecny na ekranie. Nie poznajemy ani jego motywacji, ani walki z wewnętrznymi demonami. Jest ozdobą, niczym płomień w kominku w wigilijny wieczór.
Niestety, mimo kolejnych szans jakie daję reżyserowi, ten wciąż mnie rozczarowuje. Najwyraźniej Bernard Rose uparł się pozostać w pamięci widzów (a w każdym razie w mojej) jako twórca "Candymana" i niczego więcej.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz