The Riot Club (2014)
Lone Scherfig ma na swoim koncie kilka naprawdę świetnych filmów. Niestety "Klub dla wybrańców" do nich nie należy. W sumie jest to chyba najgorsze jej dokonanie kinowe. Jedyną jego zaletą jest to, że reżyserce udało się zgromadzić przed kamerą młode nadzieje brytyjskiego kina.
"Klub dla wybrańców" jest porażką na każdym możliwym polu. Przede wszystkim nie sprawdza się jako historia o młodych ludziach. Reżyserka poniosła totalne fiasko jeśli chodzi o budowanie bohaterów. Historia ma bazować na konflikcie dwójki oksfordzkich pierwszaków. Tyle tylko, że trzeba naprawdę mocno pogłówkować, by zauważyć ten konflikt i jeszcze więcej, by zrozumieć jego genezę. Gdyby nie fakt, że w pewnym momencie Alistair sugeruje, że nie lubi Milesa, to nie zorientowałbym się, że w ogóle ma wobec niego jakiekolwiek uczucia. "Wybuch" Alistaira na przyjęciu jest równie niezrozumiały. Jego filmowa osobowość posiada więcej dziur niż przysłowiowy ser szwajcarski. Widz musi się mocno napracować, by posklejać jego portret psychologiczny. Reszta bohaterów to jeden wielki bajzel. Postaci naszkicowane zostały niechlujnie, czasem sprowadzając się do jednej charakterystyki. Na czymś takim nie da się zbudować "mięsistej" historii.
Scherfig nie udało się też powiedzieć nic ciekawego ani o tajnych stowarzyszeniach ani o szalonych imprezach nastolatków. "Klub dla wybrańców" wydaje się mieszanką "Sekty" z "Seksualnymi, niebezpiecznymi". Przy czym reżyserka dla swojego koktajlu wybrała to, co w tamtych filmach nie wyszło. Jeśli wierzyła, że dodając złe do złego otrzyma coś rewelacyjnego, to zdecydowanie powinna zmienić wiarę. Riot Club jest zbieraniną nie tylko pretensjonalnych ale też pozbawionych wyobraźni wymoczków. Jeśli tak wyglądają szalone balangi wyższych sfer, to dziwię się, że ktokolwiek z własnej woli przyznaje się do uprzywilejowanej pozycji. Plebs urządza zdecydowanie bardziej odjechane imprezy.
Ale najgorsze w "Klubie dla wybrańców" są wszystkie komunały o walce klasowej. Nie dość, że są głupie, to jeszcze przez większość filmu wyglądają, jakby zostały wrzucone na ślepo. Dopiero oglądając ostatnią scenę dotarło do mnie, że Scherfig chciała, by jej film był cynicznym obrazem świata ludzi władzy. Niestety okazała się tak złą reżyserką, że nic z jej pragnień nie wyszło, a te wszystkie scenki sprawiają, że "Klub dla wybrańców" zamienia się w autoparodię.
Żal jest mi też młodych aktorów. Na szczęście większość z nich widziałem w innych filmach i wiem, że mają talent. Gdyby jednak miał ich wartość oceniać na podstawie tylko i wyłącznie "Klubu dla wybrańców", to powiedziałbym, że jako aktorzy pracę mogą znaleźć jedynie w operach mydlanych typu "Emmerdale".
Ocena: 2
"Klub dla wybrańców" jest porażką na każdym możliwym polu. Przede wszystkim nie sprawdza się jako historia o młodych ludziach. Reżyserka poniosła totalne fiasko jeśli chodzi o budowanie bohaterów. Historia ma bazować na konflikcie dwójki oksfordzkich pierwszaków. Tyle tylko, że trzeba naprawdę mocno pogłówkować, by zauważyć ten konflikt i jeszcze więcej, by zrozumieć jego genezę. Gdyby nie fakt, że w pewnym momencie Alistair sugeruje, że nie lubi Milesa, to nie zorientowałbym się, że w ogóle ma wobec niego jakiekolwiek uczucia. "Wybuch" Alistaira na przyjęciu jest równie niezrozumiały. Jego filmowa osobowość posiada więcej dziur niż przysłowiowy ser szwajcarski. Widz musi się mocno napracować, by posklejać jego portret psychologiczny. Reszta bohaterów to jeden wielki bajzel. Postaci naszkicowane zostały niechlujnie, czasem sprowadzając się do jednej charakterystyki. Na czymś takim nie da się zbudować "mięsistej" historii.
Scherfig nie udało się też powiedzieć nic ciekawego ani o tajnych stowarzyszeniach ani o szalonych imprezach nastolatków. "Klub dla wybrańców" wydaje się mieszanką "Sekty" z "Seksualnymi, niebezpiecznymi". Przy czym reżyserka dla swojego koktajlu wybrała to, co w tamtych filmach nie wyszło. Jeśli wierzyła, że dodając złe do złego otrzyma coś rewelacyjnego, to zdecydowanie powinna zmienić wiarę. Riot Club jest zbieraniną nie tylko pretensjonalnych ale też pozbawionych wyobraźni wymoczków. Jeśli tak wyglądają szalone balangi wyższych sfer, to dziwię się, że ktokolwiek z własnej woli przyznaje się do uprzywilejowanej pozycji. Plebs urządza zdecydowanie bardziej odjechane imprezy.
Ale najgorsze w "Klubie dla wybrańców" są wszystkie komunały o walce klasowej. Nie dość, że są głupie, to jeszcze przez większość filmu wyglądają, jakby zostały wrzucone na ślepo. Dopiero oglądając ostatnią scenę dotarło do mnie, że Scherfig chciała, by jej film był cynicznym obrazem świata ludzi władzy. Niestety okazała się tak złą reżyserką, że nic z jej pragnień nie wyszło, a te wszystkie scenki sprawiają, że "Klub dla wybrańców" zamienia się w autoparodię.
Żal jest mi też młodych aktorów. Na szczęście większość z nich widziałem w innych filmach i wiem, że mają talent. Gdyby jednak miał ich wartość oceniać na podstawie tylko i wyłącznie "Klubu dla wybrańców", to powiedziałbym, że jako aktorzy pracę mogą znaleźć jedynie w operach mydlanych typu "Emmerdale".
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz