Lost River (2014)
Najgorzej mają ci, którzy obdarzeni są darem widzenia, ale pozbawieni są talentu, by to, co widzą i czują mogli przekuć w coś nowego, autentycznego, angażującego. Takim przeklętym twórcą jest właśnie Ryan Gosling. "Lost River" to dzieło zagubione pośród właściwie rozpoznanych idei, symboli i metafor. Gosling-reżyser jest jak osoba, która zrozumiała, czym są poszczególne litery, ale nie posiadła umiejętności, by zespolić je w zrozumiałe słowa.
Tak, "Lost River" to jeden wielki bełkot. Filmu nie można nawet nazwać dziełem grafomana. To byłby spory postęp twórczy i wielki komplement dla Goslinga. W założeniu miała to zapewne być medytacja nad upadającą Ameryką. To, do czego Jarmusch wykorzystał Detroit w "Tylko kochankowie przeżyją", on chciał zrobić na przykładzie prowincjonalnego, umierającego miasteczka. Niestety jego ambicje przerosły możliwości. Nawet na poziomie poszczególnych scen rzecz nie trzyma się kupy. Rządzi tu kretynizm. Gosling celebruje puszczania twórczego pawia raz za razem. Szczytem kuriozum jest rozmowa pomiędzy Bullym a Rat na temat "pierwszego razu".
Teoretycznie "Lost River" mogłoby się wybronić. Ma bowiem bardzo dobre, mesmeryzujące obrazy. I równie intrygującą muzykę. Niestety w tym przypadku działa to na niekorzyść filmu. Oba elementy bowiem jeszcze bardziej podkreślają miałkość twórczą reżysera.
Rozumiem, że skoro widzi, nie może udawać, że jest ślepy. Niech więc Gosling dalej pisze scenariusza, ale niech nigdy nie opuszczają one szuflady w jego domu.
Ocena: 2
Tak, "Lost River" to jeden wielki bełkot. Filmu nie można nawet nazwać dziełem grafomana. To byłby spory postęp twórczy i wielki komplement dla Goslinga. W założeniu miała to zapewne być medytacja nad upadającą Ameryką. To, do czego Jarmusch wykorzystał Detroit w "Tylko kochankowie przeżyją", on chciał zrobić na przykładzie prowincjonalnego, umierającego miasteczka. Niestety jego ambicje przerosły możliwości. Nawet na poziomie poszczególnych scen rzecz nie trzyma się kupy. Rządzi tu kretynizm. Gosling celebruje puszczania twórczego pawia raz za razem. Szczytem kuriozum jest rozmowa pomiędzy Bullym a Rat na temat "pierwszego razu".
Teoretycznie "Lost River" mogłoby się wybronić. Ma bowiem bardzo dobre, mesmeryzujące obrazy. I równie intrygującą muzykę. Niestety w tym przypadku działa to na niekorzyść filmu. Oba elementy bowiem jeszcze bardziej podkreślają miałkość twórczą reżysera.
Rozumiem, że skoro widzi, nie może udawać, że jest ślepy. Niech więc Gosling dalej pisze scenariusza, ale niech nigdy nie opuszczają one szuflady w jego domu.
Ocena: 2
A szkoda. Filmu jeszcze widziałem, ale słyszałem ścieżkę dźwiękową i widziałem kilka zapowiedzi. Muzyka świetna, obraz też z takich, które lubię. Wygląda na to, że Gosling zbudował ładną restaurację, puścił niezłą muzykę, ale za cholerę nie potrafi gotować :D
OdpowiedzUsuńZnam osoby, którym film się podobał.
UsuńMuzyka rzeczywiście fajna, ale ja tam wolałbym ją posłuchać w domu, niż w kinie na seansie.
Zdjęcia też są ładne, ale nie w całej kompozycji.