Silvestre (1981)
Kino lat 80. w wydaniu, które lubię. "Silvestre" to portugalski odpowiednik "Edwarda II" Jarmana czy "Zet i dwa zera" Greenawaya... choć w zasadzie powinienem napisać, że to te filmy są brytyjskimi odpowiednikami "Silvestre", obraz João Césara Monteiro jest w końcu wcześniejszy.
Wszystkie te filmy łączy podobna forma. To kino bardzo umowne, mocno teatralne, a jednocześnie multimedialne. W "Silvestre" większość scen, nawet tych plenerowych, rozegrano we wnętrzach. Pejzaże są namalowane na wielkich płótnach i stanowią tło dla wydarzeń. Scenografia ma charakter symboliczny i czasami sprowadzona jest do jednego stołu. Gra aktorska jest sformalizowana. To deklamacje odwołujące się do tradycji teatru obwoźnego z przełomu średniowiecza i renesansu. Wiele scen budowanych jest z myślą o ich malarskim charakterze. Reżyser nie raz i nie dwa parafrazuje malowidła europejskich mistrzów. Do tego dochodzą operowe wstawki, jak i utwory muzyki dawnej. Razem tworzy to wyjątkową mieszankę, która dla mnie jest symbolem wszystkiego tego, co w kinie lat 80. cenię sobie najbardziej.
Skoro tak, to dlaczego nie wystawiłem filmowi wyższej oceny? Powodem jest nie do końca wykorzystana warstwa psychologiczna. Reżyser nie wygrał dwuznaczności większości relacji pomiędzy bohaterami. Silva i Susana są siostra i bardzo się kochają, ale jest też między nimi przepaść związana z faktem, że jedna jest córką z prawego łoża, a druga nie. Ta zadra wpłynie na koleje ich losów. Podobnie jest z relacjami Silvii i Don Raimundo, która jest mieszanką lęku, pożądania, nienawiści i miłości. Jak również relacji Silvii i porucznika. (Ten ostatni zakochuje się w niej, kiedy ta udaje młodego żołnierza.) Wszystko to po prostu "dzieje się". W większości bezrefleksyjnie i niezauważone przez reżysera. A szkoda. Bo to właśnie te aspekty opowieści zaintrygowały mnie bardziej niż sama forma.
Ocena: 6
Wszystkie te filmy łączy podobna forma. To kino bardzo umowne, mocno teatralne, a jednocześnie multimedialne. W "Silvestre" większość scen, nawet tych plenerowych, rozegrano we wnętrzach. Pejzaże są namalowane na wielkich płótnach i stanowią tło dla wydarzeń. Scenografia ma charakter symboliczny i czasami sprowadzona jest do jednego stołu. Gra aktorska jest sformalizowana. To deklamacje odwołujące się do tradycji teatru obwoźnego z przełomu średniowiecza i renesansu. Wiele scen budowanych jest z myślą o ich malarskim charakterze. Reżyser nie raz i nie dwa parafrazuje malowidła europejskich mistrzów. Do tego dochodzą operowe wstawki, jak i utwory muzyki dawnej. Razem tworzy to wyjątkową mieszankę, która dla mnie jest symbolem wszystkiego tego, co w kinie lat 80. cenię sobie najbardziej.
Skoro tak, to dlaczego nie wystawiłem filmowi wyższej oceny? Powodem jest nie do końca wykorzystana warstwa psychologiczna. Reżyser nie wygrał dwuznaczności większości relacji pomiędzy bohaterami. Silva i Susana są siostra i bardzo się kochają, ale jest też między nimi przepaść związana z faktem, że jedna jest córką z prawego łoża, a druga nie. Ta zadra wpłynie na koleje ich losów. Podobnie jest z relacjami Silvii i Don Raimundo, która jest mieszanką lęku, pożądania, nienawiści i miłości. Jak również relacji Silvii i porucznika. (Ten ostatni zakochuje się w niej, kiedy ta udaje młodego żołnierza.) Wszystko to po prostu "dzieje się". W większości bezrefleksyjnie i niezauważone przez reżysera. A szkoda. Bo to właśnie te aspekty opowieści zaintrygowały mnie bardziej niż sama forma.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz