Eisenstein in Guanajuato (2015)
Najsłabszy film Greenawaya, jaki widziałem. Miałem wrażenie, że oglądam zebrane do kupy odrzuty z jego wcześniejszych dzieł. Zamiast trafić do kosza, gdzie ich miejsce, pojawiły się na ekranie. A pretekstem dla tego był meksykański epizod z życia słynnego radzieckiego reżysera Siergieja Eisensteina.
Nie wiem, czy "Eisenstein w Meksyku" może być zrozumiały dla osób, które nie wiedzą nic o Rosjaninie ani nie znają twórczości Greenawaya. Cała forma filmu jest bowiem moc powiązana z dokonaniami obu tych osób: sposób filmowania, montaż, inscenizacje, tematy dysput, fiksacje przemocą i sztuką, śmiercią i seksem. Wszystko jest tu cytatem, parafrazą, parabolą, metaforą, mrugnięciem oka czy zwyczajną kopią. Jakbym znalazł się w multimedialnym muzeum, którego kurator ma co prawda sporą wiedzę, ale nie ma dyscypliny, by to wszystko przekazać w sposób czytelny i ustrukturalizowany.
Bez znajomości twórczości Eisensteina i Greenawaya pozostaje w filmie niewiele. Historia seksualnego przebudzenia Rosjanina, jego burzliwe relacje zarówno z komunistyczną władzą radziecką jak i przedstawicielami kapitalistycznej Ameryki, jego proces tworzenia są potraktowane w sposób tak bardzo przedmiotowy, że praktycznie nie ustoją na własnych nogach choćby przez minutę. Stąd też rzecz jest tak wielkim rozczarowaniem. Nawet w "Nightwatching" istniała linia narracyjna wyemancypowane od erudycji reżysera.
Ocena: 4
Nie wiem, czy "Eisenstein w Meksyku" może być zrozumiały dla osób, które nie wiedzą nic o Rosjaninie ani nie znają twórczości Greenawaya. Cała forma filmu jest bowiem moc powiązana z dokonaniami obu tych osób: sposób filmowania, montaż, inscenizacje, tematy dysput, fiksacje przemocą i sztuką, śmiercią i seksem. Wszystko jest tu cytatem, parafrazą, parabolą, metaforą, mrugnięciem oka czy zwyczajną kopią. Jakbym znalazł się w multimedialnym muzeum, którego kurator ma co prawda sporą wiedzę, ale nie ma dyscypliny, by to wszystko przekazać w sposób czytelny i ustrukturalizowany.
Bez znajomości twórczości Eisensteina i Greenawaya pozostaje w filmie niewiele. Historia seksualnego przebudzenia Rosjanina, jego burzliwe relacje zarówno z komunistyczną władzą radziecką jak i przedstawicielami kapitalistycznej Ameryki, jego proces tworzenia są potraktowane w sposób tak bardzo przedmiotowy, że praktycznie nie ustoją na własnych nogach choćby przez minutę. Stąd też rzecz jest tak wielkim rozczarowaniem. Nawet w "Nightwatching" istniała linia narracyjna wyemancypowane od erudycji reżysera.
Ocena: 4
Raczej się nie zdecyduję. Ostatnio wolę rzeczy bez wielce artystyczno-intelektualnego zadęcia. Mam wielki apetyt na komedie. Potrzebuję trochę siępośmiać w tych ponurych czasach.
OdpowiedzUsuńPonoć Jak to robią single jest zabawne (jeszcze nie widziałem)
UsuńNo właśnie, recenzja na FW dość pozytywna. Może zaryzykuję i później porównam z "Planetą Singli". A ty się na "planetę..." nie wybierasz?
OdpowiedzUsuńNa planetę? Nie, zdecydowanie sobie tę atrakcję odpuszczę.
UsuńMówisz, że żadna z polskich komedii nie da się porównać z np. doskonale pierdzącym i nadstawiającym usta do połknięcia klocka Latifah de Niro (Co ty wiesz o swoim dziadku) Jasne. :) Rozumiem, ale nie podzielam :)
UsuńMoże nie żadna, ale większość. W każdym razie jeśli chodzi o moje poczucie humoru i polskich twórców, to bardzo rzadko udaje się znaleźć punkt wspólny :)
Usuń