A Perfect Man (2013)
Ludzie straszliwie komplikują sobie życie poprzez jego nadmierne upraszczanie. Tak przynajmniej można wnioskować z filmu "Idealny mężczyzna". Za problemami pary bohaterów stoi bowiem terror zero-jedynkowego myślenia o człowieku i relacjach międzyludzkich. Zgodnie z nim możesz być albo wierny (i kochać) albo niewiernym (i nie kochać). Ale historia Jamesa i Niny pokazuje, że istota ludzka funkcjonuje według kodu bardziej skomplikowanego. James kocha Ninę i jego skoki w bok tego nie zmieniają. No może tylko tyle, że bierze Ninę za pewnik, więc w efekcie ignoruje ją i konsekwencje swoich czynów. Kiedy więc zorientuje się, co zrobił, przeżyje wstrząs. Głównie dlatego, że wierzy (przynajmniej na początku), że stracił kobietę swojego życia za sprawą pierdółki.
"Idealny mężczyzna" nie ma szczególnie odkrywczej fabuły. Mimo to mógł to być, nie – raczej: powinien być, film bardzo dobry. Dwójka bohaterów to ciekawe postaci, a Jeanne Tripplehorn i Liev Schreiber byli w stanie nadać im dużo ciepła i życia. Dlatego też tak bardzo żałowałem, że twórcy nie wykorzystali tkwiącej w parze aktorskiej "chemii". Nie było to możliwe, ponieważ film ma źle rozłożone akcenty. Pierwszy akt jest straszliwie rozdmuchany, a powinien był się zamknąć w 20 minutach. Konsekwencją tego jest bardzo krótki drugi akt, który przez to sprawia wrażenie zrobionego na szybko, bez pomyślunku, byle tylko doprowadzić film do sceny finałowej. A szkoda, ponieważ właśnie pomysł, by żona udawała obcą kobietę, kiedy dzwoni do męża, "robi" cały film. Powinno być więcej rozmów, którymi twórcy pokazaliby, jak nawiązuje się między bohaterami nowa-stara więź. Bez tego całość robi się miałka, zdeformowana i w konsekwencji nudna.
Ocena: 5
"Idealny mężczyzna" nie ma szczególnie odkrywczej fabuły. Mimo to mógł to być, nie – raczej: powinien być, film bardzo dobry. Dwójka bohaterów to ciekawe postaci, a Jeanne Tripplehorn i Liev Schreiber byli w stanie nadać im dużo ciepła i życia. Dlatego też tak bardzo żałowałem, że twórcy nie wykorzystali tkwiącej w parze aktorskiej "chemii". Nie było to możliwe, ponieważ film ma źle rozłożone akcenty. Pierwszy akt jest straszliwie rozdmuchany, a powinien był się zamknąć w 20 minutach. Konsekwencją tego jest bardzo krótki drugi akt, który przez to sprawia wrażenie zrobionego na szybko, bez pomyślunku, byle tylko doprowadzić film do sceny finałowej. A szkoda, ponieważ właśnie pomysł, by żona udawała obcą kobietę, kiedy dzwoni do męża, "robi" cały film. Powinno być więcej rozmów, którymi twórcy pokazaliby, jak nawiązuje się między bohaterami nowa-stara więź. Bez tego całość robi się miałka, zdeformowana i w konsekwencji nudna.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz