Mother's Day (2016)
Kolejny nowelowy film Garry'ego Marshalla jest odbiciem się od dna, jakim był "Sylwester w Nowym Jorku". Poziomem przypomina "Walentynki". A to oznacza, że nie jest źle, ale też nie jest dobrze.
Marshall dostarcza pustych kalorii. Wizualnie smakuje to nawet nieźle i póki trwa wydaje się sycące. Tyle tylko, że wystarczy dziesięć minut poczekać, a satysfakcja gdzieś wyparowuje i głód powraca. Z kilku opowieści splecionych przez reżysera w jedną narrację, w zasadzie tylko jedna – historia córki celebrytki – wydała mi się interesując. Ma w sobie właściwą proporcję ckliwości do komediowych elementów. Jack Whitehall jest rozbrajająco czarujący z tym swoim brytyjskim akcentem, a Britt Robertson świetnie oddaje lęki i nadzieje kobiety stojącej przed najważniejszą decyzją w życiu.
Pozostałe wątki niestety są znacznie mniej wyraziste. Historię sióstr i niespodziewanej wizyty ich rodziców zdecydowanie należało rozwinąć. Jedna scena, kiedy rodzice odkrywają prawdę, to naprawdę za mało. Nie wykorzystano również w pełni potencjału tkwiącego w Jasonie Sudeikisie, który idealnie nadaje się do grania romantycznych głównych bohaterów. Ale nie ma okazji tutaj w pełni tego udowodnić.
W efekcie tego wszystkiego najbardziej śmiałem się podczas napisów końcowych, którym towarzyszyły bloopersy.
Ocena: 6
Marshall dostarcza pustych kalorii. Wizualnie smakuje to nawet nieźle i póki trwa wydaje się sycące. Tyle tylko, że wystarczy dziesięć minut poczekać, a satysfakcja gdzieś wyparowuje i głód powraca. Z kilku opowieści splecionych przez reżysera w jedną narrację, w zasadzie tylko jedna – historia córki celebrytki – wydała mi się interesując. Ma w sobie właściwą proporcję ckliwości do komediowych elementów. Jack Whitehall jest rozbrajająco czarujący z tym swoim brytyjskim akcentem, a Britt Robertson świetnie oddaje lęki i nadzieje kobiety stojącej przed najważniejszą decyzją w życiu.
Pozostałe wątki niestety są znacznie mniej wyraziste. Historię sióstr i niespodziewanej wizyty ich rodziców zdecydowanie należało rozwinąć. Jedna scena, kiedy rodzice odkrywają prawdę, to naprawdę za mało. Nie wykorzystano również w pełni potencjału tkwiącego w Jasonie Sudeikisie, który idealnie nadaje się do grania romantycznych głównych bohaterów. Ale nie ma okazji tutaj w pełni tego udowodnić.
W efekcie tego wszystkiego najbardziej śmiałem się podczas napisów końcowych, którym towarzyszyły bloopersy.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz