Disconnect (2012)
Fabularny debiut dokumentalisty Henry'ego Alexa Rubina to kawał solidnego kina, ale zarazem film kompletnie nieudany, jeśli chodzi o przekazanie myśli reżysera. Tytuł wyraźnie nawiązuje do Internetu i sugeruje, że obraz będzie formą kontemplacji tego, jak być z drugim człowiekiem w czasach relacji on-line. Jeśli ktoś tej myśli nie zrozumiał po samym tytule, to jest jeszcze krótki opis fabuły, który na przykład widnieje na IMDb: A drama centered on a group of people searching for human connections in today's wired world.
Problem jednak w tym, że "Rozłączeni" wcale nie są o tym. Jasne, chaty, FB, wideo-rozmowy, telefony – wszystko to jest wszechobecne w filmie. Ale nie jest ani przyczyną ani efektem ludzkich zachowań. Nie jest tak, że wcześniej ludzi nie okradano, że z dziwaków się nie nabijano, że jedni drugich nie wykorzystywali, że rodziny ze sobą nie rozmawiały. Internet, mobilność to tylko narzędzia wpływające na formę komunikacji (lub jej braku), ale nie na samą komunikację (lub jej brak). Jeśli więc Rubin chciał, jak sugeruje to tytuł i opis, opowiedzieć o ludziach w czasach mobilnej komunikacji, to niestety poległ na całej linii.
Jeśli jednak zignoruje się intencje i po prostu przyjrzy się bohaterom, to okazuje się, że "Rozłączeni" są naprawdę świetną opowieścią. Każdy z wątków jest potraktowany z pełną powagą, a bohaterowie nie są jednowymiarowymi personifikacjami idei potrzebnymi reżyserowi do napędzania fabuły. Dokumentalna przeszłość Rubina daje o sobie znać, kiedy pochyla się nad bohaterami, kiedy towarzyszy im w trudnych chwilach konfrontacji z pytaniami o to kim są, kim byli, kim chcą być. Podstawa każdego z wątków jest banalnie prosta i Rubin nie próbuje na siłę zmieniać ich w coś bardziej oryginalnego. Zamiast tego skupia się na postaciach. I to działa. Nie tylko na widza ale i na obsadę aktorską. Nie ma tu ani jednej słabszej kreacji. Każdy z aktorów zdaje się inwestować w postać w 100%, czując, że dla reżysera bohaterowie są naprawdę ważni. Efekt tych starań jest widoczny na ekranie i sprawia, że proste historie wciągają, że z chęcią towarzyszyłem postaciom w ich zmaganiach. Nawet młodzi aktorzy wykazali się (jak choćby Colin Ford, który w serialu "Pod kopułą" nie robił na mnie większego wrażenia).
Ocena: 7
Problem jednak w tym, że "Rozłączeni" wcale nie są o tym. Jasne, chaty, FB, wideo-rozmowy, telefony – wszystko to jest wszechobecne w filmie. Ale nie jest ani przyczyną ani efektem ludzkich zachowań. Nie jest tak, że wcześniej ludzi nie okradano, że z dziwaków się nie nabijano, że jedni drugich nie wykorzystywali, że rodziny ze sobą nie rozmawiały. Internet, mobilność to tylko narzędzia wpływające na formę komunikacji (lub jej braku), ale nie na samą komunikację (lub jej brak). Jeśli więc Rubin chciał, jak sugeruje to tytuł i opis, opowiedzieć o ludziach w czasach mobilnej komunikacji, to niestety poległ na całej linii.
Jeśli jednak zignoruje się intencje i po prostu przyjrzy się bohaterom, to okazuje się, że "Rozłączeni" są naprawdę świetną opowieścią. Każdy z wątków jest potraktowany z pełną powagą, a bohaterowie nie są jednowymiarowymi personifikacjami idei potrzebnymi reżyserowi do napędzania fabuły. Dokumentalna przeszłość Rubina daje o sobie znać, kiedy pochyla się nad bohaterami, kiedy towarzyszy im w trudnych chwilach konfrontacji z pytaniami o to kim są, kim byli, kim chcą być. Podstawa każdego z wątków jest banalnie prosta i Rubin nie próbuje na siłę zmieniać ich w coś bardziej oryginalnego. Zamiast tego skupia się na postaciach. I to działa. Nie tylko na widza ale i na obsadę aktorską. Nie ma tu ani jednej słabszej kreacji. Każdy z aktorów zdaje się inwestować w postać w 100%, czując, że dla reżysera bohaterowie są naprawdę ważni. Efekt tych starań jest widoczny na ekranie i sprawia, że proste historie wciągają, że z chęcią towarzyszyłem postaciom w ich zmaganiach. Nawet młodzi aktorzy wykazali się (jak choćby Colin Ford, który w serialu "Pod kopułą" nie robił na mnie większego wrażenia).
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz