Eden (2015)
Biedny jest los człowieczy. Oddzieliliśmy się tak bardzo od przyrody, że nawet próba zezwierzęcenia kończy się fiaskiem. Kiedy sytuacja wymusza "obudzenie się pierwotnych instynktów", okazuje się, że przybiera to formę zdeformowaną, niepełną, która zamiast przetrwania w naturalnym (niegdyś) środowisku sprowadza tylko problemy, cierpienie, śmierć. Skoro powrót do korzeni homo sapiens nie jest możliwy, jedynym rozwiązaniem jest pozostać człowiekiem, z całym bagażem moralnych zobowiązań ale też i wiedzy niedostępnej zwierzęciu.
Tę "głęboką" mądrość poznajemy na przykładzie członków amerykańskiej drużyny piłkarskiej, która wraca z mistrzostw świata. Podczas lotu nad oceanem dochodzi do awarii, samolot się rozbija, a grupka ocalałych znajduje schronienie na niewielkiej wysepce. Wkrótce jednak bezpieczna przystać zmienia się w śmiertelną pułapkę. Na wyspie nie ma bowiem nic do jedzenia ani źródła pitnej wody. Grupa rozbitków będzie musiała podjąć kilka dramatycznych decyzji, jeśli chce przetrwać. Część podda się instynktom (które sprowadzają się do kradzieży jedzenia, kradzieży partnerki seksualnej lub oddawania się samcowi alfa), inni spróbują wnieść się ponad instynkt samozachowawczy i zjednoczyć wszystkich w solidarności grupowej. Efektem są oczywiście narastające konflikty.
Punkt wyjścia "Edenu" przypomina "Alive, dramat w Andach". Ale na tym podobieństwa się kończą. "Eden" to groch z kapustą. Niektóre sceny przypominają odcinki "Survivora". Jest garść odniesień do "Władcy much" i tym podobnych opowieści o mechanizmach grupowych. Za to końcówka ma więcej wspólnego z dalekowschodnim kinem kopanym. Fabuła jest głupia, efekciarska, a przede wszystkim płytka. Reżysera nie interesują relacja między bohaterami, chyba że mogą zostać efektownie wykorzystane w jakimś "zwrocie" akcji. Dlatego też "Eden" może się sprawdzić wyłącznie jako "odmóżdżacz".
Ocena: 4
Tę "głęboką" mądrość poznajemy na przykładzie członków amerykańskiej drużyny piłkarskiej, która wraca z mistrzostw świata. Podczas lotu nad oceanem dochodzi do awarii, samolot się rozbija, a grupka ocalałych znajduje schronienie na niewielkiej wysepce. Wkrótce jednak bezpieczna przystać zmienia się w śmiertelną pułapkę. Na wyspie nie ma bowiem nic do jedzenia ani źródła pitnej wody. Grupa rozbitków będzie musiała podjąć kilka dramatycznych decyzji, jeśli chce przetrwać. Część podda się instynktom (które sprowadzają się do kradzieży jedzenia, kradzieży partnerki seksualnej lub oddawania się samcowi alfa), inni spróbują wnieść się ponad instynkt samozachowawczy i zjednoczyć wszystkich w solidarności grupowej. Efektem są oczywiście narastające konflikty.
Punkt wyjścia "Edenu" przypomina "Alive, dramat w Andach". Ale na tym podobieństwa się kończą. "Eden" to groch z kapustą. Niektóre sceny przypominają odcinki "Survivora". Jest garść odniesień do "Władcy much" i tym podobnych opowieści o mechanizmach grupowych. Za to końcówka ma więcej wspólnego z dalekowschodnim kinem kopanym. Fabuła jest głupia, efekciarska, a przede wszystkim płytka. Reżysera nie interesują relacja między bohaterami, chyba że mogą zostać efektownie wykorzystane w jakimś "zwrocie" akcji. Dlatego też "Eden" może się sprawdzić wyłącznie jako "odmóżdżacz".
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz