Genius (2016)
To tylko fikcja, a jednak boli. Zdanie wypowiadane dawno temu w "Rekonstrukcji" okazuje się niezwykle adekwatne w przypadku filmu Michaela Grandage'a. "Geniusz" jest bowiem opowieścią o relacjach fikcyjnych, które jednak są niezwykle prawdziwe dla tych, których dotyczą.
Tak jest chociażby w przypadku Toma i Maxa. Ten pierwszy jest jak istota przechodząca wiele diametralnie odmiennych stadiów rozwoju. Każde z nich potrzebuje żywiciela zapewniającego ochronę i środowisko dla rozwoju. Ale Tom maskuje prawdę ubierając relację w intensywną więź emocjonalną jaką jest miłość i/lub przyjaźń. Choć "maskuje" nie jest najlepszym słowem. Sugeruje świadomą decyzję, wyrachowanie. A przecież Tom jest autentyczny i szczery w tym, co robi. Jego relacja z Maxem nie ma w sobie nic z fałszu. Mimo to jest mirażem skrywającym prawdę o jego naturze. Ale Max wcale nie jest lepszy. Jego relacja równie opiera się na tajonych potrzebach. Jego przyjaźń kryje pragnienie posiadania syna. To sprawia, że relacja z Tomem jest fikcją, ale emocjonalnie pozostaje prawdziwa aż do bólu.
Takich więzi jest zresztą w filmie więcej. I to właśnie one, a nie czysta warstwa biograficzna sprawiają, że "Geniusz" mimo wszystkich swoich niedociągnięć jest dziełem ciekawym. Dzięki fantastycznej grze całej obsady, ten aspekt zyskał głębię, która nie była (tak mi się wydaje) intencją reżysera. Skąd takie przypuszczenie? Ponieważ Grandage rozpoczął w filmie wiele wątków, ale żadnego tak naprawdę nie rozwinął. To, co najciekawsze w relacji redaktor-pisarz, w "Geniuszu" zostało sprowadzone do jednego wideoklipu i jednej kwestii dialogowej. Intrygująco wypada wątek kobiecy i tego, jak są one traktowane przez mężczyzn, jak od niechcenia, bezrefleksyjnie ich starania są deprecjonowane nawet przez tych mężczyzn, którzy zdają się być im szczerze oddani. Ale wątek ten stanowi jedynie tło dla innych wydarzeń. Zresztą sama relacja Maxa z Tomem również nie wychodzi poza to, co widzialne. Reżyser nie próbuje zajrzeć do jej wnętrza, spróbować pokazać podskórne mechanizmy, które doprowadziły do tego, że ta więź w ogóle mogła się wytworzyć. Zamiast tego serwuje nam kilka oczywistych dialogów, które ex cathedra narzucają interpretację tego, co powinniśmy nazwać (albo i nie) sami jako odbiorcy filmu.
Ocena: 6
PS. Amerykańscy aktorzy powinni czuć się obrażeni. "Geniusz" to przecież opowieść o ikonach amerykańskiej literatury, a tymczasem grają ich Anglicy i Australijczycy. Spośród głównych ról tylko Laura Linney broni honoru Amerykanów.
Tak jest chociażby w przypadku Toma i Maxa. Ten pierwszy jest jak istota przechodząca wiele diametralnie odmiennych stadiów rozwoju. Każde z nich potrzebuje żywiciela zapewniającego ochronę i środowisko dla rozwoju. Ale Tom maskuje prawdę ubierając relację w intensywną więź emocjonalną jaką jest miłość i/lub przyjaźń. Choć "maskuje" nie jest najlepszym słowem. Sugeruje świadomą decyzję, wyrachowanie. A przecież Tom jest autentyczny i szczery w tym, co robi. Jego relacja z Maxem nie ma w sobie nic z fałszu. Mimo to jest mirażem skrywającym prawdę o jego naturze. Ale Max wcale nie jest lepszy. Jego relacja równie opiera się na tajonych potrzebach. Jego przyjaźń kryje pragnienie posiadania syna. To sprawia, że relacja z Tomem jest fikcją, ale emocjonalnie pozostaje prawdziwa aż do bólu.
Takich więzi jest zresztą w filmie więcej. I to właśnie one, a nie czysta warstwa biograficzna sprawiają, że "Geniusz" mimo wszystkich swoich niedociągnięć jest dziełem ciekawym. Dzięki fantastycznej grze całej obsady, ten aspekt zyskał głębię, która nie była (tak mi się wydaje) intencją reżysera. Skąd takie przypuszczenie? Ponieważ Grandage rozpoczął w filmie wiele wątków, ale żadnego tak naprawdę nie rozwinął. To, co najciekawsze w relacji redaktor-pisarz, w "Geniuszu" zostało sprowadzone do jednego wideoklipu i jednej kwestii dialogowej. Intrygująco wypada wątek kobiecy i tego, jak są one traktowane przez mężczyzn, jak od niechcenia, bezrefleksyjnie ich starania są deprecjonowane nawet przez tych mężczyzn, którzy zdają się być im szczerze oddani. Ale wątek ten stanowi jedynie tło dla innych wydarzeń. Zresztą sama relacja Maxa z Tomem również nie wychodzi poza to, co widzialne. Reżyser nie próbuje zajrzeć do jej wnętrza, spróbować pokazać podskórne mechanizmy, które doprowadziły do tego, że ta więź w ogóle mogła się wytworzyć. Zamiast tego serwuje nam kilka oczywistych dialogów, które ex cathedra narzucają interpretację tego, co powinniśmy nazwać (albo i nie) sami jako odbiorcy filmu.
Ocena: 6
PS. Amerykańscy aktorzy powinni czuć się obrażeni. "Geniusz" to przecież opowieść o ikonach amerykańskiej literatury, a tymczasem grają ich Anglicy i Australijczycy. Spośród głównych ról tylko Laura Linney broni honoru Amerykanów.
Komentarze
Prześlij komentarz