The Neon Demon (2016)
Nie lubię filmowego patchworku. Przede wszystkim dlatego, że reżyserom rzadko kiedy się on udaje. Oczywiście w tych wyjątkowych sytuacjach, kiedy działa, dostaję niezwykłe dzieło. Częściej jednak muszę cierpieć męki w kinie, jak choćby w przypadku "Neon Demon".
Do tej pory Refn nigdy mnie nie rozczarował. Bardzo lubię jego wyczucie filmowej materii jak i manierę. Jednak w przypadku najnowszego filmu to, co dotąd było jego siłą, nagle stało się kulą u nogi, która pociągnęła go na dno.
Pomysł, by znaczną część materii "Neon Demon" stanowiły refnowe impresje na temat filmu modowego, był bardzo fajny. I dostarczył niezwykłych wrażeń zmysłowych. Są tu liczne sekwencje przepięknie sfilmowane i z fantastycznie hipnotyzującą muzyką. Natasha Braier i Cliff Martinez w pełni zasługują na brawa i pochwały. Są jedynymi osobami ekipy, którzy naprawdę zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby z filmu coś wyszło.
Niestety oglądając te modowe wstawki nie mogłem odgonić wrażenia, że Refn wcale nie stosuje ich po to, by przybliżyć nam świat piękna, blichtru, przepychu, który w rzeczywistości nie istniej, jest fikcją, snem... a może koszmarem. Zamiast tego czułem się tak, jakby reżyser w bardzo typowy dla siebie sposób dokonywał bezwzględnej krytyki pozerstwa twórców świata mody, którzy mają ambicje filmowe. Doskonale ukazuje to scena kolacji po pokazie mody, kiedy kreator dokonuje bezwzględnej a jednocześnie jakby od niechcenia i kompletnie przez niego niezauważanej krytyki urody jednej z modelek, której zarzuca brak autentycznego piękna. Jednak taka postawa w moich oczach czyni z samego Refna pozera, onanistę, który zachłysnął się miłością do swojego sposoby kreowania narracji w świecie fikcji.
Gorsze są jednak teatralne dialogi. Wyglądało to tak, jakby Refn wzorował się na tych wszystkich komediach, w których wykpiwane są przedstawienia z na wpół amatorskich teatrów niezależnych i eksperymentalnych. To, jak są niektóre kwestie wypowiadane sprawia, że nie dało się tego słuchać. Nie pomagał również fakt, że w większości tekst mówiony był zwykłym bełkotem.
Zirytował mnie też finał. Owszem, efekciarstwa nie zabrakło. Problem w tym, że nie skrywa ono głupoty i naiwnie uproszczonej myśli przewodniej filmu. Zresztą cały "Neon Demon" pokazuje, jak płytkim twórcą tym razem okazał się Refn. Trzon fabuły, po odrzuceniu wszelkich refnizmów, jest bowiem wtórny i niewiele różni się od tego, co już jakiś czas temu można było zobaczyć w "Modelce". Ja rozumiem, że twórcy filmowi chcą widzieć świat mody jako płytki i powierzchowny, ale czy to znaczy, że sami muszą robić intelektualnie miałkie opowieści, które bazują na kilku zgranych pomysłach: naiwna dziewojka, nagły sukces, drapieżny fotograf, gwałciciel wynajmujący mieszkanie i oczywiście morderstwo. Banał!
Ocena: 2
Do tej pory Refn nigdy mnie nie rozczarował. Bardzo lubię jego wyczucie filmowej materii jak i manierę. Jednak w przypadku najnowszego filmu to, co dotąd było jego siłą, nagle stało się kulą u nogi, która pociągnęła go na dno.
Pomysł, by znaczną część materii "Neon Demon" stanowiły refnowe impresje na temat filmu modowego, był bardzo fajny. I dostarczył niezwykłych wrażeń zmysłowych. Są tu liczne sekwencje przepięknie sfilmowane i z fantastycznie hipnotyzującą muzyką. Natasha Braier i Cliff Martinez w pełni zasługują na brawa i pochwały. Są jedynymi osobami ekipy, którzy naprawdę zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby z filmu coś wyszło.
Niestety oglądając te modowe wstawki nie mogłem odgonić wrażenia, że Refn wcale nie stosuje ich po to, by przybliżyć nam świat piękna, blichtru, przepychu, który w rzeczywistości nie istniej, jest fikcją, snem... a może koszmarem. Zamiast tego czułem się tak, jakby reżyser w bardzo typowy dla siebie sposób dokonywał bezwzględnej krytyki pozerstwa twórców świata mody, którzy mają ambicje filmowe. Doskonale ukazuje to scena kolacji po pokazie mody, kiedy kreator dokonuje bezwzględnej a jednocześnie jakby od niechcenia i kompletnie przez niego niezauważanej krytyki urody jednej z modelek, której zarzuca brak autentycznego piękna. Jednak taka postawa w moich oczach czyni z samego Refna pozera, onanistę, który zachłysnął się miłością do swojego sposoby kreowania narracji w świecie fikcji.
Gorsze są jednak teatralne dialogi. Wyglądało to tak, jakby Refn wzorował się na tych wszystkich komediach, w których wykpiwane są przedstawienia z na wpół amatorskich teatrów niezależnych i eksperymentalnych. To, jak są niektóre kwestie wypowiadane sprawia, że nie dało się tego słuchać. Nie pomagał również fakt, że w większości tekst mówiony był zwykłym bełkotem.
Zirytował mnie też finał. Owszem, efekciarstwa nie zabrakło. Problem w tym, że nie skrywa ono głupoty i naiwnie uproszczonej myśli przewodniej filmu. Zresztą cały "Neon Demon" pokazuje, jak płytkim twórcą tym razem okazał się Refn. Trzon fabuły, po odrzuceniu wszelkich refnizmów, jest bowiem wtórny i niewiele różni się od tego, co już jakiś czas temu można było zobaczyć w "Modelce". Ja rozumiem, że twórcy filmowi chcą widzieć świat mody jako płytki i powierzchowny, ale czy to znaczy, że sami muszą robić intelektualnie miałkie opowieści, które bazują na kilku zgranych pomysłach: naiwna dziewojka, nagły sukces, drapieżny fotograf, gwałciciel wynajmujący mieszkanie i oczywiście morderstwo. Banał!
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz