While We're Young (2014)
Być sobą. Cudowna idea, ale zupełnie nierealna w prawdziwym świecie. Przede wszystkim przez mechanizm peer pressure. Jest on wszechobecny, lecz zarazem przez większość czasu niezauważalny. Widzimy go tylko w momentach przekraczania kolejnych progów życia. Jak w przypadku 40-letnich bohaterów "Tej naszej młodości", którzy wciąż myślą o sobie jako o młodych ludziach. I nagle odkrywają, że są obiektem nacisków ze strony swoich znajomych, którzy już się ustatkowali, mają dziecko, inne priorytety. Z drugiej strony jest nacisk młodych, którzy kuszą ich wizją swobody i beztroski, poruszając nutę tęsknoty za tym, co – jak się boją – stracili, choć przecież nigdy tak naprawdę nie mieli. Niezależnie od tego, w którą stronę pójdą, zmienią się. Ale nie będzie to zmiana wywołała potrzebą "bycia sobą", ale wywołana koniecznością przynależenia, czucia się w określony sposób w określonym towarzystwie. Zamiast być sobą, w "normalnym życiu" idzie się na kompromis. Z pewnych rzeczy się rezygnuje, zamiast tego wybierając inne. I co najważniejsze trzeba nauczyć się z tego cieszyć i akceptować, jako aktualny kształt "autentycznego ja".
Ale nawet gdyby nie istniały naciski otoczenia, bycie sobą nie byłoby możliwe. Jest bowiem jeszcze biologia. To ona dyktuje nam to, co możemy a czego nie możemy robić. Nadwyrężony kręgosłup, zapalenie stawów, zmiany w oczach – ignorowanie tych objawów nic nie da. Nie ma też (jeszcze) leku umożliwiającego powstrzymanie metamorfozy. Ciało nas zdradzi, jeśli nasze wewnętrzne poczucie "bycia sobą" nie odpowiada jedynej słusznej wizji świata wytyczonej przez DNA.
To tylko jeden z motywów przewodnich filmu Noaha Baumbacha "Ta nasza młodość". Drugim jest sztuka manipulacji. U Baumbacha ma ona formę więzi komplementarnej, a nawet symbiotycznej. Manipulator to akcja, siła sprawcza, dostrzegająca okazję i korzystająca z niej. Ofiara to bierność, siła trwania, preferująca to, co się ma od tego, co chciałoby się mieć. Manipulator jest więc kimś w rodzaju łagodnego psychopaty. Albo piasku na wydmach w wietrzny dzień – wchodzi w każdą szparę, rysę, odnajduje nawet najdrobniejsze zagłębienia, wnika w nie i zaczyna uwierać wymuszając działanie na tym, co nieporuszone. Ale u Baumbacha manipulacja nie jest jednoznacznie negatywnym procesem. Przypomina raczej chemioterapię. Owszem ma pełno efektów ubocznych, jest okrutnym, bolesnym lekiem, który jednak zapewnia okazję do transformacji. W ten sposób ofiara może zostać odnowiona, uleczona, a przynajmniej skłonna docenić to, co, biorąc za pewnik, dotąd ignorowała.
"Ta nasza młodość" jest w końcu rozważaniem na temat sztuki. Kim jest twórca? Jakie są jego zobowiązania? Czym jest dzieło sztuki? Baumbach na przykładzie trzech pokoleń filmowców-dokumentalistów zastanawia się nad tym, czy w procesie twórczym istotna jest integracja autora, czystość intencji i szczerość w procesie tworzenia, czy może ważniejsze jest dzieło, jego wewnętrzna autentyczność, która zbudowana może być na kłamstwie i iluzji. Gdzie kończy się dzieło, a zaczyna jego odbiór? Co jest procesem, a co efektem? Baumbach zaprasza widzów do spojrzenia na sztukę z nowej perspektywy i sprawdzenie na własnej skórze, co tak naprawdę jest dla nas ważne w kontakcie z nią.
Żaden film Baumbacha od czasu "Walki żywiołów" nie zrobił na mnie równie dużego wrażenia. To obraz na wskroś klasycznie intelektualny, stanowiący pożywkę dla refleksji, pretekst do dyskusji, który zarazem dotykał mnie na poziomie emocjonalnym.
Zauważyłem, że wiele osób zawiedzionych jest stroną aktorską. Rozumiem, skąd bierze się taka opinia, ale sam jej nie podzielam. Owszem gra Stillera i Watts wydaje się nijaka, ale jest to tylko iluzja. Prawda, to nie są kreacje efekciarskie, krzykliwe. Jednak wszyscy aktorzy, nie tylko Stiller i Watts, bardzo dobrze funkcjonują jako nośniki przekazu reżysera. Są idealnym medium, przez co myśl Baumbacha dociera w najczystszej z możliwych postaci, bez zanieczyszczeń w postaci "ego" aktorów. Mnie taka postawa obsady bardzo imponowała.
Ocena: 8
Ale nawet gdyby nie istniały naciski otoczenia, bycie sobą nie byłoby możliwe. Jest bowiem jeszcze biologia. To ona dyktuje nam to, co możemy a czego nie możemy robić. Nadwyrężony kręgosłup, zapalenie stawów, zmiany w oczach – ignorowanie tych objawów nic nie da. Nie ma też (jeszcze) leku umożliwiającego powstrzymanie metamorfozy. Ciało nas zdradzi, jeśli nasze wewnętrzne poczucie "bycia sobą" nie odpowiada jedynej słusznej wizji świata wytyczonej przez DNA.
To tylko jeden z motywów przewodnich filmu Noaha Baumbacha "Ta nasza młodość". Drugim jest sztuka manipulacji. U Baumbacha ma ona formę więzi komplementarnej, a nawet symbiotycznej. Manipulator to akcja, siła sprawcza, dostrzegająca okazję i korzystająca z niej. Ofiara to bierność, siła trwania, preferująca to, co się ma od tego, co chciałoby się mieć. Manipulator jest więc kimś w rodzaju łagodnego psychopaty. Albo piasku na wydmach w wietrzny dzień – wchodzi w każdą szparę, rysę, odnajduje nawet najdrobniejsze zagłębienia, wnika w nie i zaczyna uwierać wymuszając działanie na tym, co nieporuszone. Ale u Baumbacha manipulacja nie jest jednoznacznie negatywnym procesem. Przypomina raczej chemioterapię. Owszem ma pełno efektów ubocznych, jest okrutnym, bolesnym lekiem, który jednak zapewnia okazję do transformacji. W ten sposób ofiara może zostać odnowiona, uleczona, a przynajmniej skłonna docenić to, co, biorąc za pewnik, dotąd ignorowała.
"Ta nasza młodość" jest w końcu rozważaniem na temat sztuki. Kim jest twórca? Jakie są jego zobowiązania? Czym jest dzieło sztuki? Baumbach na przykładzie trzech pokoleń filmowców-dokumentalistów zastanawia się nad tym, czy w procesie twórczym istotna jest integracja autora, czystość intencji i szczerość w procesie tworzenia, czy może ważniejsze jest dzieło, jego wewnętrzna autentyczność, która zbudowana może być na kłamstwie i iluzji. Gdzie kończy się dzieło, a zaczyna jego odbiór? Co jest procesem, a co efektem? Baumbach zaprasza widzów do spojrzenia na sztukę z nowej perspektywy i sprawdzenie na własnej skórze, co tak naprawdę jest dla nas ważne w kontakcie z nią.
Żaden film Baumbacha od czasu "Walki żywiołów" nie zrobił na mnie równie dużego wrażenia. To obraz na wskroś klasycznie intelektualny, stanowiący pożywkę dla refleksji, pretekst do dyskusji, który zarazem dotykał mnie na poziomie emocjonalnym.
Zauważyłem, że wiele osób zawiedzionych jest stroną aktorską. Rozumiem, skąd bierze się taka opinia, ale sam jej nie podzielam. Owszem gra Stillera i Watts wydaje się nijaka, ale jest to tylko iluzja. Prawda, to nie są kreacje efekciarskie, krzykliwe. Jednak wszyscy aktorzy, nie tylko Stiller i Watts, bardzo dobrze funkcjonują jako nośniki przekazu reżysera. Są idealnym medium, przez co myśl Baumbacha dociera w najczystszej z możliwych postaci, bez zanieczyszczeń w postaci "ego" aktorów. Mnie taka postawa obsady bardzo imponowała.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz