Toni Erdmann (2016)
Jak wcześniej "Zupełnie Nowy Testament" tak teraz "Toni Erdmann" pokazuje, jak mylące i nieprecyzyjne są filmowe etykietki. Obraz Maren Ade wszedł do kin jako komedia. Jednak tak naprawdę wcale nią nie jest. To prawda, znajduje się tu kilka scen, na których można się śmiać w głos (z sekwencją imprezy korpo-integracyjno-urodzinowej na czele). Ale sceny te budzą salwy śmiechu swoim absurdem, kontrastem wobec tego, co zwyczajne i "normalne". Nie ma w nich jednak prawdziwego humoru, pozytywnej energii, dobroduszności.
Bowiem "Toni Erdmann" jest tak naprawdę obrazem na wskroś gorzkim, hołdującym najlepszym tradycjom czarnych komedii ze Skandynawii. To opowieść o daremności życia, o pustce i bezsensie naszych codziennych życiowych starań. Jedna z głównych bohaterek - Ines Conradi - postawiła na karierę w biznesie. Musi walczyć z seksizmem, który wymaga od niej więcej energii i drapieżności. I poświęciła dla tego bardzo wiele z osobistego życia. I co z tego ma? Nic. Szefowie widzą jej użyteczność, ale nie cenią jej tak naprawdę. W życiu prywatnym straszy pustka, jej relacje z rodziną są symbolicznie ciepłe, a żadnych innych bliskich osób nie ma. Nawet jej partner od seksu jest jej kolegą z pracy.
Drugi z bohaterów - Winfried Conradi - z pozoru wydaje się radzić sobie lepiej. Ale w rzeczywistości funkcjonuje lepiej wyłącznie na tych polach, na których Ines wypada słabo. Jednak tam, gdzie ona jest królową, on jest nikim. Jego odpowiedź na próżność ludzkiej egzystencji to lekceważenie ambicji i zagłuszanie śmiechem bólu istnienia. Czy jest to lepsza egzystencja od tej, jaką prowadzi Ines? Wcale nie. A jednak Winfried przekonany jest, że tak. Jego ingerencja w życie córki doprowadzi ją do punktu kryzysu. Ale ten moment, który w typowym feel-good movie zmieniłby się w katharsis i napełnił bohaterów i widzów pozytywną energią, tu jest wydarzeniem dogłębnie smutny. Ines nie doznaje objawienia, nie przechodzi transformacji, która uczyni jej życie lepszym. Może tylko renegocjować warunki kompromisu życiowego, zmienić pracę, dać sobie więcej luzu. Ale daremności wysiłków to nie zmniejsza.
"Toni Erdmann" to przykład kina inteligentnego, pełnego paradoksów. Mimo wszystko wydało mi się, że reżyserka jest zbyt zachowawcza, że gdyby to była skandynawska produkcja, całość bardziej zaszłaby mi za skórę. Nie przekonuje mnie też rozwlekłość filmu. Moim zdaniem można było spokojnie ze 20-30 minut wykroić z tego filmu (szczególnie z pierwszej połowy). Ale aktorsko jest to rzecz na wysokim poziomie.
Ocena: 7
Bowiem "Toni Erdmann" jest tak naprawdę obrazem na wskroś gorzkim, hołdującym najlepszym tradycjom czarnych komedii ze Skandynawii. To opowieść o daremności życia, o pustce i bezsensie naszych codziennych życiowych starań. Jedna z głównych bohaterek - Ines Conradi - postawiła na karierę w biznesie. Musi walczyć z seksizmem, który wymaga od niej więcej energii i drapieżności. I poświęciła dla tego bardzo wiele z osobistego życia. I co z tego ma? Nic. Szefowie widzą jej użyteczność, ale nie cenią jej tak naprawdę. W życiu prywatnym straszy pustka, jej relacje z rodziną są symbolicznie ciepłe, a żadnych innych bliskich osób nie ma. Nawet jej partner od seksu jest jej kolegą z pracy.
Drugi z bohaterów - Winfried Conradi - z pozoru wydaje się radzić sobie lepiej. Ale w rzeczywistości funkcjonuje lepiej wyłącznie na tych polach, na których Ines wypada słabo. Jednak tam, gdzie ona jest królową, on jest nikim. Jego odpowiedź na próżność ludzkiej egzystencji to lekceważenie ambicji i zagłuszanie śmiechem bólu istnienia. Czy jest to lepsza egzystencja od tej, jaką prowadzi Ines? Wcale nie. A jednak Winfried przekonany jest, że tak. Jego ingerencja w życie córki doprowadzi ją do punktu kryzysu. Ale ten moment, który w typowym feel-good movie zmieniłby się w katharsis i napełnił bohaterów i widzów pozytywną energią, tu jest wydarzeniem dogłębnie smutny. Ines nie doznaje objawienia, nie przechodzi transformacji, która uczyni jej życie lepszym. Może tylko renegocjować warunki kompromisu życiowego, zmienić pracę, dać sobie więcej luzu. Ale daremności wysiłków to nie zmniejsza.
"Toni Erdmann" to przykład kina inteligentnego, pełnego paradoksów. Mimo wszystko wydało mi się, że reżyserka jest zbyt zachowawcza, że gdyby to była skandynawska produkcja, całość bardziej zaszłaby mi za skórę. Nie przekonuje mnie też rozwlekłość filmu. Moim zdaniem można było spokojnie ze 20-30 minut wykroić z tego filmu (szczególnie z pierwszej połowy). Ale aktorsko jest to rzecz na wysokim poziomie.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz