Apricot Groves (2016)
Nie pojmuję, czym kierował się reżyser, kiedy decydował ogólnym kształcie swojego filmu. Dlaczego w pierwszej scenie ujawnia finał, a potem przez cały film zachowuje się, jakby to była wielka tajemnica, którą ujawni nam dopiero na sam koniec? Być może scena szpitalna miała być ambiwalentna. Jeśli tak, to Pouria Heidary Oureh nie sprawdził się jako reżyser, bo jest ona na wskroś przejrzysta. Stąd kolejne sceny, w których temat tożsamości Arama jest pomijany milczeniem, były dla mnie dość męczące (przede wszystkim dla mięśni odpowiedzialnych za ruch gałek ocznych, bo oczami przewracałem co parę minut).
Reżyser kiepsko też sobie radził z dzieleniem czasu ekranowego pomiędzy swoich bohaterów. A dokładniej z tym, co z tego wszystkiego wynika. "Gaje morelowe" to niby historia Arama, lecz w gruncie rzeczy jest elementem narracji a nie protagonistą. Tę rolę pełni raczej jego brat. To na nim najczęściej skupia swoją uwagę reżyser. Jednak do niczego to nie prowadzi. Przeciwnie, powoduje, że zarówno Aram jak i jego brat nie nabierają wielowymiarowości, lecz pozostają postaciami nieoszlifowanymi.
Za to spodobała mi się otoczka filmu. Reżyser w ciekawy sposób przedstawia Armenię. I nawet jeśli miejscami popada w ton wykładowcy, to szybko wraca na ziemię tworząc surowy, ale chwilami niezwykle piękny pejzaż tego egzotycznego (przynajmniej dla mnie) kraju. A już najbardziej przypadł mi do gustu główny motyw muzyczny, który reżyser odmienia przez wszystkie instrumenty. Za każdym razem, kiedy melodia się urywała, czułem smutek, a kiedy ponownie rozbrzmiewała, od razu poprawiał mi się nastrój.
Ocena: 5
Reżyser kiepsko też sobie radził z dzieleniem czasu ekranowego pomiędzy swoich bohaterów. A dokładniej z tym, co z tego wszystkiego wynika. "Gaje morelowe" to niby historia Arama, lecz w gruncie rzeczy jest elementem narracji a nie protagonistą. Tę rolę pełni raczej jego brat. To na nim najczęściej skupia swoją uwagę reżyser. Jednak do niczego to nie prowadzi. Przeciwnie, powoduje, że zarówno Aram jak i jego brat nie nabierają wielowymiarowości, lecz pozostają postaciami nieoszlifowanymi.
Za to spodobała mi się otoczka filmu. Reżyser w ciekawy sposób przedstawia Armenię. I nawet jeśli miejscami popada w ton wykładowcy, to szybko wraca na ziemię tworząc surowy, ale chwilami niezwykle piękny pejzaż tego egzotycznego (przynajmniej dla mnie) kraju. A już najbardziej przypadł mi do gustu główny motyw muzyczny, który reżyser odmienia przez wszystkie instrumenty. Za każdym razem, kiedy melodia się urywała, czułem smutek, a kiedy ponownie rozbrzmiewała, od razu poprawiał mi się nastrój.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz