En man som heter Ove (2015)

"Mężczyzna imieniem Ove" to swoisty test na to, czy jest się optymistą czy też pesymistą. Dla optymistów jest to przede wszystkim film o tym, że życie zawsze może nas pozytywnie zaskoczyć, dając szczęście i powód do trwania tam, gdzie nie widać już nawet promyka nadziei. Przecież pogrążony w żałobie tytułowy Ove, zamiast popełnić samobójstwo, zacznie się aktywnie udzielać w życiach grupy osób: nowych sąsiadów, byłego przyjaciela, a nawet nieznanego mu młodego chłopaka. Optymiści zobaczą tu wielką pochwałę wspólnoty, potrzeby otwarcia się na innych, a przede wszystkim przypowieść o tym, by nie oceniać człowieka po pierwszym wrażeniu.



Dla pesymistów będzie to jednak film nihilistyczny. Dla nich "Mężczyzna imieniem Ove" jest przede wszystkim opowieścią o tym, że czasem pęd ku śmierci jest tak silny, że przekreśla wszystko inne. Wynajdowane powody, by trwać dalej, nie mają znaczenia. Wydarzenia, które są źródłem nieoczekiwanej radości, może nawet szczęścia, nie niwelują bólu straty i tęsknoty. A racjonalne myślenie niewiele pomoże, kiedy dominuje irracjonalna potrzeba śmierci. Pesymiści wyjdą z filmu przekonani, że prawdziwego samobójcy nie można uratować, ponieważ jest on już tak naprawdę martwy, tylko jego ciało jeszcze nie "dogoniło" świadomości.

Dla mnie film Hannesa Holma był jednak przede wszystkim źródłem frustracji. Było to spowodowane tym, że głowa "mówiła" mi jedno, a serce oceniało "Mężczyznę imieniem Ove" zupełnie inaczej. Obraz zbudowany jest z elementów, które zazwyczaj cenię w filmowych opowieściach. Intelektualnie podobała mi się historia Ovego: to, jak zgryźliwy tetryk różni się od młodego, zakochanego mężczyzny, jakim był kiedyś. Podobało mi się to, jak pomimo swojej pozornej antypatii staje się jądrem wokół którego krążą elektrony innych istnień. Co chwilę rodziła mi się w głowie myśl, że dana scena to jest fajny pomysł. Problem w tym, że z tym, co mówiła moja głowa, serce nie chciało się zgodzić. I film wcale nie przypadł mi emocjonalnie do gustu. Zamiast tego straszliwie mi się dłużył, a miejscami naprawdę nie mogłem się powstrzymać przed odliczaniem czasu do końca seansu. To, co teoretycznie miało mi się podoba, w rzeczywistości nie wywoływało u mnie żadnych pozytywnych uczuć. Koniec końców "Mężczyzna imieniem Ove" pozostał w moich oczach dziełem nijakim.

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

After Earth (2013)

Hvítur, hvítur dagur (2019)

The Sun Is Also a Star (2019)

Les dues vides d'Andrés Rabadán (2008)