Johnny Frank Garrett's Last Word (2016)
"Ostatnia klątwa" będzie chyba jednym z największych pozytywnych zaskoczeń tego roku. Szczerze mówiąc szedłem do kina spodziewając się filmu głupiego i słabego, który być może zabawi mnie kilkoma fajnymi jatkami. Simon Rumley tymczasem zrobił coś innego. Sprytnie połączył fakty z fikcją, dzięki czemu jego film jest zarazem wyrazistym dramatem społecznym, ostrą krytyką na system sprawiedliwości i starym, dobrym horrorem o walce człowieka ze złem wcielonym.
Podstawę stanowi historia, która miała miejsce naprawdę. W pewnym teksańskim miasteczku, pełnym bogobojnych ludzi, doszło do brutalnego gwałtu i morderstwa zakonnicy. Skazany za nią został młody mężczyzna, którego wszyscy mieli za idiotę, ćpuna i ogólnie zły element. Wydawał się idealnym kandydatem tak, że wszystkie dowody i zeznania, które przeczyły jego winie, zostały starannie zamiecione pod dywan. Po dekadzie spędzonej w więzieniu wykonano na nim wyrok śmierci. Jego ostatnie słowa pełne były bólu i wściekłości na społeczeństwo, które go opuściło.
Dla wielu innych reżyserów historia Garretta byłaby tylko pretekstem, elementem scenografii. Szczególnie w przypadku kręcenia horroru. Rumley podszedł do sprawy inaczej. Pierwsze 20 minut to przykład na to, jak robić zaangażowany społecznie dramat. Reżyser fantastycznie pokazuje małomiasteczkową mentalność, która opiera się na prostych prawdach wiary, która bierze dobro wspólnoty ponad prawdę i która eliminuje ze wspólnoty każdy element stanowiący zadrę na jej idealnym wizerunku. Sekwencja narady przysięgłych to przykład Kina przez duże "K".
To zakorzenienie w rzeczywistości pozwoliło reżyserowi na scalenie w jedno racjonalizmu z wiarą. U Rumleya ów podział nie istnieje. Cofa nas więc niejako do czasów przed Kartezjuszem, kiedy Bóg i Szatan byli realnością dla ludzi, a nie symbolem czy metaforą. Reżyser świetnie wykorzystuje fakt, że wydarzenia rozgrywają się w społeczności konserwatywnej, wierzącej, ludzi chodzących do kościoła i modlących się przed posiłkami. Rumley po prostu pociąga to dalej. Co, jeśli to nie są tylko puste gesty, jeśli ci ludzie mają rację i Bóg naprawdę istnieje. Wtedy naturalną konsekwencją tego musi być też istnienie jego aniołów, nie tylko stróżów ale również aniołów zemsty, upadłych.
W ten sposób film Rumleya jest duchowo spowinowacony z "Czarownicą" Roberta Eggersa. Z tych dwóch filmów mnie jednak zdecydowanie bardziej spodobała się "Ostatnia klątwa". Przede wszystkim od strony wykonania. Bardzo przypadło mi do gustu to, jak Rumley i jego ekipa wykorzystywali pracę kamery i montaż. Świetne zbliżenia i pierwszorzędnie pomyślane serie statycznych migawek wywoływały u mnie silną reakcję. Ten sposób narracji sprawił, że zatarła się między mną a filmem granica, że całość odbierałem bardzo osobiście. A jednocześnie "Ostatnia klątwa" pozostała typowym horrorem z całą masą scen, które pojawiają się w od zarania kina. Jak choćby świetna scena z nauczycielką i ołówkami.
To już kolejny w ostatnim czasie wysoko przeze mnie oceniany horror. Czyżby więc w końcu miał nastąpić comeback gatunku? Bardzo bym się z tego cieszył.
Ocena: 8
Podstawę stanowi historia, która miała miejsce naprawdę. W pewnym teksańskim miasteczku, pełnym bogobojnych ludzi, doszło do brutalnego gwałtu i morderstwa zakonnicy. Skazany za nią został młody mężczyzna, którego wszyscy mieli za idiotę, ćpuna i ogólnie zły element. Wydawał się idealnym kandydatem tak, że wszystkie dowody i zeznania, które przeczyły jego winie, zostały starannie zamiecione pod dywan. Po dekadzie spędzonej w więzieniu wykonano na nim wyrok śmierci. Jego ostatnie słowa pełne były bólu i wściekłości na społeczeństwo, które go opuściło.
Dla wielu innych reżyserów historia Garretta byłaby tylko pretekstem, elementem scenografii. Szczególnie w przypadku kręcenia horroru. Rumley podszedł do sprawy inaczej. Pierwsze 20 minut to przykład na to, jak robić zaangażowany społecznie dramat. Reżyser fantastycznie pokazuje małomiasteczkową mentalność, która opiera się na prostych prawdach wiary, która bierze dobro wspólnoty ponad prawdę i która eliminuje ze wspólnoty każdy element stanowiący zadrę na jej idealnym wizerunku. Sekwencja narady przysięgłych to przykład Kina przez duże "K".
To zakorzenienie w rzeczywistości pozwoliło reżyserowi na scalenie w jedno racjonalizmu z wiarą. U Rumleya ów podział nie istnieje. Cofa nas więc niejako do czasów przed Kartezjuszem, kiedy Bóg i Szatan byli realnością dla ludzi, a nie symbolem czy metaforą. Reżyser świetnie wykorzystuje fakt, że wydarzenia rozgrywają się w społeczności konserwatywnej, wierzącej, ludzi chodzących do kościoła i modlących się przed posiłkami. Rumley po prostu pociąga to dalej. Co, jeśli to nie są tylko puste gesty, jeśli ci ludzie mają rację i Bóg naprawdę istnieje. Wtedy naturalną konsekwencją tego musi być też istnienie jego aniołów, nie tylko stróżów ale również aniołów zemsty, upadłych.
W ten sposób film Rumleya jest duchowo spowinowacony z "Czarownicą" Roberta Eggersa. Z tych dwóch filmów mnie jednak zdecydowanie bardziej spodobała się "Ostatnia klątwa". Przede wszystkim od strony wykonania. Bardzo przypadło mi do gustu to, jak Rumley i jego ekipa wykorzystywali pracę kamery i montaż. Świetne zbliżenia i pierwszorzędnie pomyślane serie statycznych migawek wywoływały u mnie silną reakcję. Ten sposób narracji sprawił, że zatarła się między mną a filmem granica, że całość odbierałem bardzo osobiście. A jednocześnie "Ostatnia klątwa" pozostała typowym horrorem z całą masą scen, które pojawiają się w od zarania kina. Jak choćby świetna scena z nauczycielką i ołówkami.
To już kolejny w ostatnim czasie wysoko przeze mnie oceniany horror. Czyżby więc w końcu miał nastąpić comeback gatunku? Bardzo bym się z tego cieszył.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz