Already Tomorrow in Hong Kong (2015)
On preferuje Azjatki i po 10 latach spędzonych w Hongkongu zdołał nauczyć się chińskiego. Ona woli białych mężczyzn i choć jej dziadkowie pochodzą z Hongkongu, sama nigdy chińskiego się nie nauczyła. Są dla siebie stworzeni, ale gdyby nie Hongkong zapewne nigdy by na siebie nie trafili. On jest bowiem z Nowego Jorku, a ona z Los Angeles. Choć los zetknął ich ze sobą daleko od domu, to jednak więź, jaka się między nimi niemal natychmiast wytworzyła, wcale nie musi być trwała. Każde z nich ma swoje sprawy zawodowe i osobiste, których ot tak nie mogą zbagatelizować.
"W Hongkongu jest już jutro" nie jest po prostu kolejną opowieścią o nieznajomych, którzy w obcym mieście odnajdują się i zakochują. Choć oczywiście porównania do "Przed wschodem słońca" i tym podobnych produkcji narzucają się w sposób naturalny i automatyczny. Nie jest to też tylko reklamówka chińskiej enklawy kapitalizmu, choć trudno jest się nie zakochać w mieście, które tak pięknie pokazują twórcy. To, co sprawia, że film mi się spodobał, to fakt, że opowiada również o tym, że miłość nie jest wszystkim, że ludzie nie są ziarnami, które czekają na deszcz uczucia, by rozkwitnąć. Ludzie żyją, podejmują decyzje, wchodzą w związki, mają zobowiązania i dopiero wtedy trafia się miłość. To wspaniałe uczucie, ale nie jest wszystkim i bohaterowie muszą zdecydować, co z tym fantem zrobić. Grają więc na zwłokę, która tylko wzmacnia łączącą ich więź, utrudniają podjęcie decyzji. I to jest w tym filmie piękne.
Podobała mi się też para bohaterów. Choć Bryan Greenberg pod krawatem wyglądał mało przekonująco. Kiedy jednak z niego zrezygnował, od razu zaczął zachowywać się bardziej naturalnie. Jamie Chung zaś wyglądała po prostu olśniewająco. Niby widziałem ją w wielu filmach, ale dopiero teraz zdołała zapisać się w mojej pamięci.
Ocena: 6
"W Hongkongu jest już jutro" nie jest po prostu kolejną opowieścią o nieznajomych, którzy w obcym mieście odnajdują się i zakochują. Choć oczywiście porównania do "Przed wschodem słońca" i tym podobnych produkcji narzucają się w sposób naturalny i automatyczny. Nie jest to też tylko reklamówka chińskiej enklawy kapitalizmu, choć trudno jest się nie zakochać w mieście, które tak pięknie pokazują twórcy. To, co sprawia, że film mi się spodobał, to fakt, że opowiada również o tym, że miłość nie jest wszystkim, że ludzie nie są ziarnami, które czekają na deszcz uczucia, by rozkwitnąć. Ludzie żyją, podejmują decyzje, wchodzą w związki, mają zobowiązania i dopiero wtedy trafia się miłość. To wspaniałe uczucie, ale nie jest wszystkim i bohaterowie muszą zdecydować, co z tym fantem zrobić. Grają więc na zwłokę, która tylko wzmacnia łączącą ich więź, utrudniają podjęcie decyzji. I to jest w tym filmie piękne.
Podobała mi się też para bohaterów. Choć Bryan Greenberg pod krawatem wyglądał mało przekonująco. Kiedy jednak z niego zrezygnował, od razu zaczął zachowywać się bardziej naturalnie. Jamie Chung zaś wyglądała po prostu olśniewająco. Niby widziałem ją w wielu filmach, ale dopiero teraz zdołała zapisać się w mojej pamięci.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz