James White (2015)
James White umiera. Nie, nie fizycznie. Jest zdrowy jak byk i to pomimo autodestrukcyjnych ciągot. Żyje w cieniu Thanatosa za sprawą matki. To ona naprawdę umiera. Jest w ostatniej fazie choroby nowotworowej i jej śmierć jest niestety kwestią czasu. James nie potrafi sobie z tym poradzić. Matka to jego jedyna rodzina. Ojca praktycznie nie znał, zresztą ten też całkiem niedawno zmarł. Opiekuje się chorą matką od paru lat. I jest to czas, w którym jego własna egzystencja została zawieszona. Nie może zacząć własnego życia, ponieważ potrzebuje go matka. Czeka więc na jej śmierć, by móc być wolnym. Ale zarazem nie chce jej śmierci. Jest więc zapędzony w kozi róg i pozostaje mu miotanie się pomiędzy troskliwą opieką nad rodzicielską a histerycznymi eskapadami, kiedy to szuka zapomnienia w seksie, alkoholu, narkotykach i przemocy.
Pełnometrażowy fabularny debiut Josha Monda to szokująco intensywny obraz procesu umierania pokazany nie z perspektywy osoby śmiertelnie chorej, a jej najbliższych. To poruszający portret człowieka znajdującego się w sytuacji bez wyjścia: pragnącego pomóc i mającego świadomość (nawet jeśli nie chce tego zaakceptować), że tak naprawdę jest bezradny w obliczu bezdusznej biologii. Widzimy i odczuwamy ból bohatera, jego desperacką szamotaninę w utrzymaniu się na powierzchni, podczas gdy wokół rozciąga się bagno rozpaczy. Jego próbę odpowiedzi na pytanie o to, jak być silnym i pewnym siebie człowiekiem, kiedy jedyne, czego się pragnie, to siły i pewności tych, którzy nie mogą jej już zaoferować?
Mond wpadł na prosty i niezwykle skuteczny pomysł, by całość oprzeć na ekstremalnych zbliżeniach na głównego bohatera. Większość filmu stanowią więc wąskie kadry, w których mieści się niewiele poza twarzą Christophera Abbotta. Reżyser musiał jednak wierzyć, że aktor będzie w stanie stworzyć mocną i wyrazistą kreację. Bez tego jego zabieg skończyłby się fatalnie. Abbott jednak nie rozczarował i jego James White to postać prawdziwie tragiczna i wewnętrznie rozdarta. Równie dobrze na ekranie wypada Cynthia Nixon w roli umierającej matki. Zarówno dla Abbotta jak i Nixon występ w tym filmie zaliczać się będzie do najlepszych w ich karierach.
Ocena: 7
Pełnometrażowy fabularny debiut Josha Monda to szokująco intensywny obraz procesu umierania pokazany nie z perspektywy osoby śmiertelnie chorej, a jej najbliższych. To poruszający portret człowieka znajdującego się w sytuacji bez wyjścia: pragnącego pomóc i mającego świadomość (nawet jeśli nie chce tego zaakceptować), że tak naprawdę jest bezradny w obliczu bezdusznej biologii. Widzimy i odczuwamy ból bohatera, jego desperacką szamotaninę w utrzymaniu się na powierzchni, podczas gdy wokół rozciąga się bagno rozpaczy. Jego próbę odpowiedzi na pytanie o to, jak być silnym i pewnym siebie człowiekiem, kiedy jedyne, czego się pragnie, to siły i pewności tych, którzy nie mogą jej już zaoferować?
Mond wpadł na prosty i niezwykle skuteczny pomysł, by całość oprzeć na ekstremalnych zbliżeniach na głównego bohatera. Większość filmu stanowią więc wąskie kadry, w których mieści się niewiele poza twarzą Christophera Abbotta. Reżyser musiał jednak wierzyć, że aktor będzie w stanie stworzyć mocną i wyrazistą kreację. Bez tego jego zabieg skończyłby się fatalnie. Abbott jednak nie rozczarował i jego James White to postać prawdziwie tragiczna i wewnętrznie rozdarta. Równie dobrze na ekranie wypada Cynthia Nixon w roli umierającej matki. Zarówno dla Abbotta jak i Nixon występ w tym filmie zaliczać się będzie do najlepszych w ich karierach.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz