I Am Wrath (2016)
John Travolta należy do całkiem pokaźnego grona gwiazd, których ostatnie decyzje zostawiają sporo do życzenia. "Sezon na zabijanie", "Ryzykowny układ" – te i podobne tytuły sprawiły, że po filmach z jego udziałem nie spodziewam się zbyt wiele. Dlatego też "Jestem zemstą" miło mnie zaskoczyło.
Och, to wciąż jest sztampowa produkcja, w sam raz na wieczór w Polsacie lub TV Puls. Ale zaskakująco bezboleśnie się ją ogląda. Główny bohater to były członek jednostki specjalnej, który odłożył broń z miłości do kobiety. Kiedy jednak ta ginie na jego oczach, a policja wypuszcza na wolność jednego z morderców bez postawienia mu zarzutów, mężczyzna może zrobić tylko jedno – wybić dziurę w ścianie, wyciągnąć zapomnianą broń i wziąć sprawiedliwość we własne ręce...
To, co następuje później, jest standardowym zestawem scen, które znajdziemy w każdym szanującym się akcyjniaku. Przy czym nie ma tu mowy o takich atrakcjach, jak w "Johnie Wicku 2". Tu wszystko rozgrywa się "po bożemu", jakby lata 90. i moda na wypożyczalnie wideo wciąż trwały w najlepsze. Bohater mści się więc na mordercach, co pociąga za sobą lawinę zdarzeń i odkrycie piętrowej intrygi sięgającej salonów władzy. W jego misji oczywiście wspiera go kumpel z czasów, kiedy zabijanie było dla niego chlebem powszednim.
Całość ma odpowiednie tempo, choć nie jest specjalnie wyszukana i efekciarska. Travolta o dziwo radzi sobie z postacią lepiej niż w kilku wcześniejszych podobnych produkcjach. Obecność Meloniego to dla mnie dodatkowy argument przemawiający na korzyść "Jestem zemstą". Choć relacja między graną przez niego postacią, a głównym bohaterem, jest budowana trochę na siłę, nie ma w niej naturalnej dynamiki. Szkoda, bo Travolta i Meloni tworzą zgrany duet i obok kina zemsty, mógł to być niezły buddy movie.
Ocena: 5
Och, to wciąż jest sztampowa produkcja, w sam raz na wieczór w Polsacie lub TV Puls. Ale zaskakująco bezboleśnie się ją ogląda. Główny bohater to były członek jednostki specjalnej, który odłożył broń z miłości do kobiety. Kiedy jednak ta ginie na jego oczach, a policja wypuszcza na wolność jednego z morderców bez postawienia mu zarzutów, mężczyzna może zrobić tylko jedno – wybić dziurę w ścianie, wyciągnąć zapomnianą broń i wziąć sprawiedliwość we własne ręce...
To, co następuje później, jest standardowym zestawem scen, które znajdziemy w każdym szanującym się akcyjniaku. Przy czym nie ma tu mowy o takich atrakcjach, jak w "Johnie Wicku 2". Tu wszystko rozgrywa się "po bożemu", jakby lata 90. i moda na wypożyczalnie wideo wciąż trwały w najlepsze. Bohater mści się więc na mordercach, co pociąga za sobą lawinę zdarzeń i odkrycie piętrowej intrygi sięgającej salonów władzy. W jego misji oczywiście wspiera go kumpel z czasów, kiedy zabijanie było dla niego chlebem powszednim.
Całość ma odpowiednie tempo, choć nie jest specjalnie wyszukana i efekciarska. Travolta o dziwo radzi sobie z postacią lepiej niż w kilku wcześniejszych podobnych produkcjach. Obecność Meloniego to dla mnie dodatkowy argument przemawiający na korzyść "Jestem zemstą". Choć relacja między graną przez niego postacią, a głównym bohaterem, jest budowana trochę na siłę, nie ma w niej naturalnej dynamiki. Szkoda, bo Travolta i Meloni tworzą zgrany duet i obok kina zemsty, mógł to być niezły buddy movie.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz