The Death of Stalin (2017)
Anglicy to szczęściarze. Totalitaryzm w wydaniu stalinowskim jest dla nich rzeczą tak absurdalną, że film, który jedynie koloryzuje prawdę, odbierają jako czystą komedię absurdu. Armando Iannucci w swoim najnowszym filmie zabiera nas za kulisy władzy absolutnej. Widzimy ludzi, którzy mają ręce splamione krwią tysięcy ludzi. Jednak w walce o wpływy po zmarłym Stalinie wydają się pocieszni, głupi, groteskowi. Sama walka też wygląda tak idiotycznie, że patrząc na nią z boku można się jedynie śmiać.
A jednak miejscami gardło samo się ściskało, a śmiech zamierał na ustach. Dla zachodniego widza "Śmierć Stalina" może być zabawną fikcją. Jednak w jego filmie jest więcej prawdy, niż tego się można było spodziewać. Pod przykrywką typowych dla siebie chwytów komediowych Iannucci opowiada o realnych mechanizmach, które decydowały o życiu i śmierci milionów ludzi. Reżyser pozornie od niechcenia pokazuje całą maszynerię strachu, klimat nieprzewidywalności, nieustający strach i w końcu małość ludzką, którą NKWD wykorzystywało skrupulatnie bazując na denuncjacjach zawistnych sąsiadów i sfrustrowanych członków rodzin.
Iannucci dobrze uchwycił też izolację aparatu władzy od świata zwykłych ludzi. Co prowadzi do decyzji mających nieobliczalne konsekwencje. Jak choćby w scenie, w której Chruszczow uniósł się ambicją i podjął katastrofalną w skutkach decyzję o puszczeniu pociągów z żałobnikami do Moskwy. W efekcie półtora tysiąca osób zginęło stratowanych przez towarzyszy lub zastrzelonych przez oddziały NKWD próbujące opanować chaos.
Lubię styl Iannucciego, więc nie potrafiłem powstrzymać się przed śmiechem. Miejscami czułem się z tym jednak niewygodnie, bo zdawałem sobie sprawę, że ofiary stalinowskich opresji na filmie raczej mdlałyby niż dobrze się bawiły oglądając perypetie grupy makiawelicznych karierowiczów.
Ocena: 7
A jednak miejscami gardło samo się ściskało, a śmiech zamierał na ustach. Dla zachodniego widza "Śmierć Stalina" może być zabawną fikcją. Jednak w jego filmie jest więcej prawdy, niż tego się można było spodziewać. Pod przykrywką typowych dla siebie chwytów komediowych Iannucci opowiada o realnych mechanizmach, które decydowały o życiu i śmierci milionów ludzi. Reżyser pozornie od niechcenia pokazuje całą maszynerię strachu, klimat nieprzewidywalności, nieustający strach i w końcu małość ludzką, którą NKWD wykorzystywało skrupulatnie bazując na denuncjacjach zawistnych sąsiadów i sfrustrowanych członków rodzin.
Iannucci dobrze uchwycił też izolację aparatu władzy od świata zwykłych ludzi. Co prowadzi do decyzji mających nieobliczalne konsekwencje. Jak choćby w scenie, w której Chruszczow uniósł się ambicją i podjął katastrofalną w skutkach decyzję o puszczeniu pociągów z żałobnikami do Moskwy. W efekcie półtora tysiąca osób zginęło stratowanych przez towarzyszy lub zastrzelonych przez oddziały NKWD próbujące opanować chaos.
Lubię styl Iannucciego, więc nie potrafiłem powstrzymać się przed śmiechem. Miejscami czułem się z tym jednak niewygodnie, bo zdawałem sobie sprawę, że ofiary stalinowskich opresji na filmie raczej mdlałyby niż dobrze się bawiły oglądając perypetie grupy makiawelicznych karierowiczów.
Ocena: 7
Oczywiście my też jesteśmy tymi szczęściarzami i jesteśmy zachodnimi widzami, którzy nigdy nie doświadczyli stalinizmu, tylko możemy się dziwić i śmiać się z tego.
OdpowiedzUsuń