Good Time (2017)
Connie Nikas to facet pomysłowy i obrotny. Nie zraża się porażkami i każdą sytuację potrafi obrócić na swoją korzyć. A w każdym razie tak mu się wydaje. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że to, co powinno być zaletami, w jego przypadku okazuje się wadą. Bo przy wszystkich swoich cechach, jednej rzeczy nie opanował - spoglądania na swoją sytuację z dystansu. A bez tego, jego próby radzenia sobie z przeciwnościami nie prowadzą do niczego innego, jak tylko nowych problemów. Jego pomysłowe działania ograniczają się wyłącznie do chwili obecnej, bez patrzenia na konsekwencje, bez refleksji, jak zmienić sytuację, by podobne sytuacje w ogóle mu się nie przytrafiały. Jego pomysłowość bazuje wyłącznie na kłamstwie i manipulacji. Brakuje mu odwagi, by spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Ale dzień, który pokazany został w filmie "Good Time", zmusi w końcu bohatera do zmierzenia się z tym, przed czym cały czas uciekał.
"Good Time" miało wszystkie zadatki, by przypaść mi do gustu. Lubię opowieść o tego rodzaju straceńcach - osobach pogubionych, pokiereszowanych przez życie, jednocześnie odpychających i budzących sympatię. Ale film braci Safdie jest dla mnie niezrealizowany potencjałem. "Good Time" bardzo szybko wpadło bowiem w koleiny typowej opowieści o jednej burzliwej nocy życiowych rozbitków. Reżyserzy postawili na efekciarską narrację pełną neonowej kolorystyki i pokręconych epizodów. Zasypując mnie pozornie barwnymi postaciami drugiego planu, wprowadzając kolejne niby dynamiczne zwroty akcji, maskowali jedynie fakt, że tak naprawdę poza ogólnym pomysłem bracia nie mieli zbyt wiele do zaoferowania.
To, że "Good Time" i tak robi niezłe wrażenie, jest w dużej mierze zasługą całkiem solidnej gry Roberta Pattinsona. Udźwignął efekciarstwo i postarał się, by jego postać mimo wszystko nabrała trzech wymiarów. Mimo to nawet ciekawe - na tle reszty filmu - zakończenie nie było w stanie ukryć, że "Good Time" nie jest w połowie tak inteligentnym kinem, za jakie chciałoby uchodzić.
Ocena: 5
"Good Time" miało wszystkie zadatki, by przypaść mi do gustu. Lubię opowieść o tego rodzaju straceńcach - osobach pogubionych, pokiereszowanych przez życie, jednocześnie odpychających i budzących sympatię. Ale film braci Safdie jest dla mnie niezrealizowany potencjałem. "Good Time" bardzo szybko wpadło bowiem w koleiny typowej opowieści o jednej burzliwej nocy życiowych rozbitków. Reżyserzy postawili na efekciarską narrację pełną neonowej kolorystyki i pokręconych epizodów. Zasypując mnie pozornie barwnymi postaciami drugiego planu, wprowadzając kolejne niby dynamiczne zwroty akcji, maskowali jedynie fakt, że tak naprawdę poza ogólnym pomysłem bracia nie mieli zbyt wiele do zaoferowania.
To, że "Good Time" i tak robi niezłe wrażenie, jest w dużej mierze zasługą całkiem solidnej gry Roberta Pattinsona. Udźwignął efekciarstwo i postarał się, by jego postać mimo wszystko nabrała trzech wymiarów. Mimo to nawet ciekawe - na tle reszty filmu - zakończenie nie było w stanie ukryć, że "Good Time" nie jest w połowie tak inteligentnym kinem, za jakie chciałoby uchodzić.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz