Live by Night (2016)
"Nocne życie" mocno nadwyrężyło pozycję Bena Afflecka. Okazało się bowiem, że nie jest tak dobrym reżyserem, jak to się wcześniej wydawało. Im większy jest rozmach, im bardziej monumentalna i wielowątkowa historia, tym gorzej wypada. Nie technicznie - "Nocne życie" wygląda wizualnie bardzo dobrze: świetne kostiumy, doskonałe scenografie, solidna praca operatora. Niestety problemem okazała się niemożliwość ogarnięcia przez Afflecka ogromu fabularnego, jak również połączenie historii z wysmakowaną formą.
W efekcie "Nocne życie" jest jak kolorowa pocztówka: statyczna, pięknie skomponowana i niewiele mająca wspólnego z rzeczywistością. Film jest monumentalny, ale estetyczne bogactwo zamiast nadawać opowieści klimat, tłamsi buzujące emocje skuteczniej od zbyt ciasno zawiązanego gorsetu. Historia wielkiej miłość, opowieść o zdradzie, o szlachetnym facecie, który żyje w świecie pełnym przemocy jest opowiedziana w sposób tak beznamiętny, że miejscami trudny do uwierzenia. Gdzie są pasje, które targają bohaterem? Gdzie chaos i zmienne koleje losu, które musiał pokonać w walce o swoje marzenia? "Nocne życie" jest jak marmurowe posągi: piękne, chłodne, odległe. A przecież historia, którą opowiada jest zupełnie inna.
Affleck nie potrafił też zapanować nad obsadą. Jego własna gra jest drewniana i toporna, że naprawdę trudno uwierzyć w charakter jego bohatera. Ale reszta obsady jest równie nieporadna, zmuszona do wygłaszania przemówień zamiast prowadzić normalne rozmowy, wykorzystywana jak figurki z plasteliny i ustawiane w absurdalne pozy, które mają niby mieć wartość estetyczną, ale sprawiają, że film wygląda idiotycznie (np. Zoe Saldana jako Graciela na werandzie niby zmysłowo oparta o balustradę, a w rzeczywistości tak kretyńsko upozowana, że przecierałem oczy ze zdumienia).
Nieudolna reżyseria Afflecka nieintencjonalnie prowadzi do wyśmiewania materiału źródłowego, jakim była powieść Dennisa Lehane'a. Pokonany przez bogactwo tematyczne (przemoc, emigranci, konflikty rasowe, prohibicja, religijny fanatyzm) uczynił z fascynującego fresku wysypisko absurdów. Nie jest to może katastrofa, ale z całą pewnością kino niskich lotów.
Ocena: 4
W efekcie "Nocne życie" jest jak kolorowa pocztówka: statyczna, pięknie skomponowana i niewiele mająca wspólnego z rzeczywistością. Film jest monumentalny, ale estetyczne bogactwo zamiast nadawać opowieści klimat, tłamsi buzujące emocje skuteczniej od zbyt ciasno zawiązanego gorsetu. Historia wielkiej miłość, opowieść o zdradzie, o szlachetnym facecie, który żyje w świecie pełnym przemocy jest opowiedziana w sposób tak beznamiętny, że miejscami trudny do uwierzenia. Gdzie są pasje, które targają bohaterem? Gdzie chaos i zmienne koleje losu, które musiał pokonać w walce o swoje marzenia? "Nocne życie" jest jak marmurowe posągi: piękne, chłodne, odległe. A przecież historia, którą opowiada jest zupełnie inna.
Affleck nie potrafił też zapanować nad obsadą. Jego własna gra jest drewniana i toporna, że naprawdę trudno uwierzyć w charakter jego bohatera. Ale reszta obsady jest równie nieporadna, zmuszona do wygłaszania przemówień zamiast prowadzić normalne rozmowy, wykorzystywana jak figurki z plasteliny i ustawiane w absurdalne pozy, które mają niby mieć wartość estetyczną, ale sprawiają, że film wygląda idiotycznie (np. Zoe Saldana jako Graciela na werandzie niby zmysłowo oparta o balustradę, a w rzeczywistości tak kretyńsko upozowana, że przecierałem oczy ze zdumienia).
Nieudolna reżyseria Afflecka nieintencjonalnie prowadzi do wyśmiewania materiału źródłowego, jakim była powieść Dennisa Lehane'a. Pokonany przez bogactwo tematyczne (przemoc, emigranci, konflikty rasowe, prohibicja, religijny fanatyzm) uczynił z fascynującego fresku wysypisko absurdów. Nie jest to może katastrofa, ale z całą pewnością kino niskich lotów.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz