Eye on Juliet (2017)
SPOILER
Oto kolejny film, który ma widzów przekonać, że człowiek może robić straszne rzeczy, ale i tak będziemy go uznawać za dobrego i szlachetnego. Ponieważ nie liczy się to, co się robi, ale jaki jest efekt tych działań (oraz to, jakie jest pierwsze wrażenie). Mnie twórca nie do końca przekonał.
Pierwsze kilka minut to delikatne pranie mózgu. Widzimy głównego bohatera, jak właśnie traci ukochaną dziewczynę, która - jak się okazało - nie przejmuje się wiernością w równym stopniu, co on. Te pierwsze sceny jednoznacznie mówią nam: Gordon to facet dobry i szlachetny, do tego romantyk, który wierzy w prawdziwą miłość. Mając to z głowy, reżyser spokojnie już może pokazywać, co bohater robi po całych dniach, a widz i tak nie zinterpretuje tego tak, jak powinien, bo na jego ocenę wpłynie fakt, że przecież już zostało ustalone, że Gordon jest dobry i szlachetny.
A tymczasem jest prawdziwym creepem. Brutalnie wpycha się w cudze życie. Za nic ma prawo do prywatności. Ma złamane serce, więc zafiksował się na parze młodych arabskich kochanków i podsłuchuje ich odbywające się w ukryciu rozmowy. Gordon jest tak "szlachetny", że nawet podgląda dziewczynę, jak się ubiera. A żeby w spokoju móc kontynuować swój proceder jest zdolny nawet do faszerowania swojego kumpla i przełożonego środkami nasennymi.
Wszystko to jednak mamy mu wybaczyć. Bo przecież decyduje się pomóc kobiecie. Bo to jej rodzina jest zła, gdyż chce ją wydać za mąż za dużo od niej starszego faceta. Może i dobrze zrobił. Może nawet w tym przypadku cel uświęca środki. Jednak mimo wszystko bardzo żałuję, że jest to bajka. Reżyser miał tu bowiem gotowy materiał na ciekawszy film o tym, jak nasza percepcja narzuca kształt światu.
Przecież związek Ayushy i Karima wcale nie musiał być tak romantyczny, jakim go widział Gordon. Jego złamane serce domagało się miłosnej historii i tę też dostał, nawet jeśli po drodze musiałby nagiąć kilka faktów (o co nie trudno, kiedy obserwuje się wszystko z odległości kilkunastu tysięcy kilometrów przez kamerę umieszczoną w robocie). Takie podejście do opowiadanej historii wydaje się tym bardziej naturalne i oczywiste, że przecież mechanizm zakrzywiania rzeczywistości reżyser stosuje również w stosunku do widzów. Roboty monitorujące rurociąg są nieustannie tak prezentowane, by w widzu dokonywała się ich antropomorfizacja - są bardziej ludzkiej, czasem wręcz wyglądają tak, jakby potrafiły wyrażać emocje.
Fajnym pomysłem byłoby też, gdyby Gordon był dużo starszy od Ayushy, tak w wieku narzuconego bohaterce narzeczonego. Jej przekonanie, że ma do czynienia z kimś w swoim wieku, można byłoby świetnie wygrać w ostatniej scenie, kiedy bohaterowie spotykają się w Paryżu.
Bez tego jest to filmik mocno średniawy. Prezentowany w nim rodzaj romantyzmu nie do końca mi odpowiadał.
Ocena: 6
Oto kolejny film, który ma widzów przekonać, że człowiek może robić straszne rzeczy, ale i tak będziemy go uznawać za dobrego i szlachetnego. Ponieważ nie liczy się to, co się robi, ale jaki jest efekt tych działań (oraz to, jakie jest pierwsze wrażenie). Mnie twórca nie do końca przekonał.
Pierwsze kilka minut to delikatne pranie mózgu. Widzimy głównego bohatera, jak właśnie traci ukochaną dziewczynę, która - jak się okazało - nie przejmuje się wiernością w równym stopniu, co on. Te pierwsze sceny jednoznacznie mówią nam: Gordon to facet dobry i szlachetny, do tego romantyk, który wierzy w prawdziwą miłość. Mając to z głowy, reżyser spokojnie już może pokazywać, co bohater robi po całych dniach, a widz i tak nie zinterpretuje tego tak, jak powinien, bo na jego ocenę wpłynie fakt, że przecież już zostało ustalone, że Gordon jest dobry i szlachetny.
A tymczasem jest prawdziwym creepem. Brutalnie wpycha się w cudze życie. Za nic ma prawo do prywatności. Ma złamane serce, więc zafiksował się na parze młodych arabskich kochanków i podsłuchuje ich odbywające się w ukryciu rozmowy. Gordon jest tak "szlachetny", że nawet podgląda dziewczynę, jak się ubiera. A żeby w spokoju móc kontynuować swój proceder jest zdolny nawet do faszerowania swojego kumpla i przełożonego środkami nasennymi.
Wszystko to jednak mamy mu wybaczyć. Bo przecież decyduje się pomóc kobiecie. Bo to jej rodzina jest zła, gdyż chce ją wydać za mąż za dużo od niej starszego faceta. Może i dobrze zrobił. Może nawet w tym przypadku cel uświęca środki. Jednak mimo wszystko bardzo żałuję, że jest to bajka. Reżyser miał tu bowiem gotowy materiał na ciekawszy film o tym, jak nasza percepcja narzuca kształt światu.
Przecież związek Ayushy i Karima wcale nie musiał być tak romantyczny, jakim go widział Gordon. Jego złamane serce domagało się miłosnej historii i tę też dostał, nawet jeśli po drodze musiałby nagiąć kilka faktów (o co nie trudno, kiedy obserwuje się wszystko z odległości kilkunastu tysięcy kilometrów przez kamerę umieszczoną w robocie). Takie podejście do opowiadanej historii wydaje się tym bardziej naturalne i oczywiste, że przecież mechanizm zakrzywiania rzeczywistości reżyser stosuje również w stosunku do widzów. Roboty monitorujące rurociąg są nieustannie tak prezentowane, by w widzu dokonywała się ich antropomorfizacja - są bardziej ludzkiej, czasem wręcz wyglądają tak, jakby potrafiły wyrażać emocje.
Fajnym pomysłem byłoby też, gdyby Gordon był dużo starszy od Ayushy, tak w wieku narzuconego bohaterce narzeczonego. Jej przekonanie, że ma do czynienia z kimś w swoim wieku, można byłoby świetnie wygrać w ostatniej scenie, kiedy bohaterowie spotykają się w Paryżu.
Bez tego jest to filmik mocno średniawy. Prezentowany w nim rodzaj romantyzmu nie do końca mi odpowiadał.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz