Buğday (2017)
Semih Kaplanoğlu "Ziarnem" daje odpowiedź na pytanie, którego chyba nikt nie zadawał: jak wyglądałby "Matrix", gdyby zamiast być efekciarskim blockbusterem został zrobiony jako kino artystyczne.
Oba filmy łączy wizja postapokaliptycznego świata skąpana w mistycznych, ezoterycznych i religijnych rozważaniach na temat natury człowieka i świata. Kaplanoğlu jak Wachowscy z upodobaniem korzysta z gnostycznej koncepcji snu, z którego musimy przebudzić się do prawdziwego życia. W obu przypadkach pojawia się holistyczne postrzeganie egzystencji, zacierające granice między człowiekiem a światem wokół niego. Różnica polega jedynie na tym, że u Wachowskich apokalipsa jest czymś zewnętrznym, dokonanym przez maszyny uniezależnione od ludzi. U Turka to ludzie są jej winni, kiedy zaczęli bawić się w Boga tworząc życie według własnego widzimisię.
W przeciwieństwie do "Matrixa" "Ziarno" to kino skromne. Czarno-biała opowieść o podróży głównego bohatera w poszukiwaniu ratunku dla ginącego świata. Jednak ta podróż ciągnie się przesadnie długo, powoli zatracając swój narracyjny pretekst. Przypomina to sytuację grupy grającej od wielu miesięcy w "D&D". Zapomnieli już, o co już chodzi w podjętej kampanii, ale idą dalej, bo też co innego im pozostało. "Ziarno" w pewnym momencie staje się monotonną powtarzalnością scen snu i jawy, rozważań o podwójnych znaczeniach i wizji wrogiego świata. Powód, dla którego bohater rozpoczął podróż, gdzieś się ulatnia. Pozostaje tylko droga, której cel jest enigmą nawet wtedy, kiedy w końcu zostanie osiągnięty.
"Ziarno" to kino jednocześnie ciekawe i mocno pretensjonalne, wciągające intrygującymi spostrzeżeniami i irytujące bełkotem metafizycznym. To rzecz źle zrównoważona. Jak dla mnie jest tu za dużo zwyczajnej fabuły, która niestety nie trzyma się kupy. Wolałbym, gdyby całość była jeszcze skromniejsza, gdyby reżyser postawił mocniejszy akcent na kontemplację natury świata, a mniej na budowanie wizji postapokaliptycznej rzeczywistości.
Ocena: 6
Oba filmy łączy wizja postapokaliptycznego świata skąpana w mistycznych, ezoterycznych i religijnych rozważaniach na temat natury człowieka i świata. Kaplanoğlu jak Wachowscy z upodobaniem korzysta z gnostycznej koncepcji snu, z którego musimy przebudzić się do prawdziwego życia. W obu przypadkach pojawia się holistyczne postrzeganie egzystencji, zacierające granice między człowiekiem a światem wokół niego. Różnica polega jedynie na tym, że u Wachowskich apokalipsa jest czymś zewnętrznym, dokonanym przez maszyny uniezależnione od ludzi. U Turka to ludzie są jej winni, kiedy zaczęli bawić się w Boga tworząc życie według własnego widzimisię.
W przeciwieństwie do "Matrixa" "Ziarno" to kino skromne. Czarno-biała opowieść o podróży głównego bohatera w poszukiwaniu ratunku dla ginącego świata. Jednak ta podróż ciągnie się przesadnie długo, powoli zatracając swój narracyjny pretekst. Przypomina to sytuację grupy grającej od wielu miesięcy w "D&D". Zapomnieli już, o co już chodzi w podjętej kampanii, ale idą dalej, bo też co innego im pozostało. "Ziarno" w pewnym momencie staje się monotonną powtarzalnością scen snu i jawy, rozważań o podwójnych znaczeniach i wizji wrogiego świata. Powód, dla którego bohater rozpoczął podróż, gdzieś się ulatnia. Pozostaje tylko droga, której cel jest enigmą nawet wtedy, kiedy w końcu zostanie osiągnięty.
"Ziarno" to kino jednocześnie ciekawe i mocno pretensjonalne, wciągające intrygującymi spostrzeżeniami i irytujące bełkotem metafizycznym. To rzecz źle zrównoważona. Jak dla mnie jest tu za dużo zwyczajnej fabuły, która niestety nie trzyma się kupy. Wolałbym, gdyby całość była jeszcze skromniejsza, gdyby reżyser postawił mocniejszy akcent na kontemplację natury świata, a mniej na budowanie wizji postapokaliptycznej rzeczywistości.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz