Mortal Engines (2018)
Mogę zrozumieć, dlaczego Peter Jackson sięgnął po książkę Philipa Reeve'a. Oglądając "Zabójcze maszyny" cały czas kołatała mi się po głowie myśl, że podoba mi się wykreowany świat. Miasta jako drapieżcy pożerający słabszych. Nasz świat jako mityczna przeszłość badana i często błędnie interpretowana przez historyków i archeologów. Konflikt stary jak mit o Kainie i Ablu między pokojowymi rolnikami i wojowniczo nastawionymi nomadami. Nawet zestaw bohaterów, choć przecież typowy dla kina fantastycznego, miał w sobie potencjał.
Niestety wszystko, co dobre, sprowadza się do ogólnego zarysu świata. Christian Rivers mimo lat podpatrywania Petera Jacksona w swoim debiucie reżyserskim pokazał, że niczego się od niego nie nauczył. Choć z drugiej strony Jackson jako mentor też zawiódł. Przygotowany przez niego scenariusz wygląda tak, jakby wyciągną pierwszy konspekt "Władcy Pierścieni" i po prostu wkleił do niego imiona bohaterów i nazwy miejsc z książki Reeve'a.
Efektem tego jest naprawdę niedorzeczna fabuła, w której praktycznie żadna scena nie trzyma się kupy. Nie ma tu miejsca na budowanie wiarygodnych relacji między bohaterami. Trudno uwierzyć w uczucie, które w pewnej scenie zadeklaruje Hester, bo nie wynika ono wcale z tego, co się wcześniej wydarzyło na ekranie, a jest po prostu realizacją narracyjnej konwencji. Jeśli jakaś postać potrzebna jest historii, to w niewytłumaczalny sposób po prostu jest w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu (pojawienie się Anny Fang). Postać Bevisa Poda jest zbędna. A poświęcanie tak dużo czasu Katherine nie jest w filmie w jakikolwiek sensowny sposób uzasadniony. Naprawdę mogłoby jej nie być, a nie zauważyłbym różnicy. Najgorzej na tym lenistwie narracyjnym wychodzi Shrike, który ma być postacią tragiczną i niejednoznaczną, przywodzącą na myśl dwoistość Golluma. Ale kiedy pojawia się składanka montażowa, która ma wywołać refleksję i wzruszenie, ja nic nie czułem, ponieważ Shrike nie funkcjonował w mojej świadomości jako autonomiczna postać i teraz było już za późno, by to się zmieniło.
Za to jedną rzecz muszę pochwalić. Jakimś cudem niemal wszyscy w tym filmie wyglądają pięknie. Dotyczy to w równym stopniu aktorek jak i aktorów. Niektórzy, jak Ronan Raftery, nigdy wcześniej tak korzystnie nie wyglądali na dużym ekranie. Ten zabieg sprawił, że moja frustracja wywołana resztą "Zabójczych maszyn" została nieco przygaszona.
Ocena: 2
Niestety wszystko, co dobre, sprowadza się do ogólnego zarysu świata. Christian Rivers mimo lat podpatrywania Petera Jacksona w swoim debiucie reżyserskim pokazał, że niczego się od niego nie nauczył. Choć z drugiej strony Jackson jako mentor też zawiódł. Przygotowany przez niego scenariusz wygląda tak, jakby wyciągną pierwszy konspekt "Władcy Pierścieni" i po prostu wkleił do niego imiona bohaterów i nazwy miejsc z książki Reeve'a.
Efektem tego jest naprawdę niedorzeczna fabuła, w której praktycznie żadna scena nie trzyma się kupy. Nie ma tu miejsca na budowanie wiarygodnych relacji między bohaterami. Trudno uwierzyć w uczucie, które w pewnej scenie zadeklaruje Hester, bo nie wynika ono wcale z tego, co się wcześniej wydarzyło na ekranie, a jest po prostu realizacją narracyjnej konwencji. Jeśli jakaś postać potrzebna jest historii, to w niewytłumaczalny sposób po prostu jest w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu (pojawienie się Anny Fang). Postać Bevisa Poda jest zbędna. A poświęcanie tak dużo czasu Katherine nie jest w filmie w jakikolwiek sensowny sposób uzasadniony. Naprawdę mogłoby jej nie być, a nie zauważyłbym różnicy. Najgorzej na tym lenistwie narracyjnym wychodzi Shrike, który ma być postacią tragiczną i niejednoznaczną, przywodzącą na myśl dwoistość Golluma. Ale kiedy pojawia się składanka montażowa, która ma wywołać refleksję i wzruszenie, ja nic nie czułem, ponieważ Shrike nie funkcjonował w mojej świadomości jako autonomiczna postać i teraz było już za późno, by to się zmieniło.
Za to jedną rzecz muszę pochwalić. Jakimś cudem niemal wszyscy w tym filmie wyglądają pięknie. Dotyczy to w równym stopniu aktorek jak i aktorów. Niektórzy, jak Ronan Raftery, nigdy wcześniej tak korzystnie nie wyglądali na dużym ekranie. Ten zabieg sprawił, że moja frustracja wywołana resztą "Zabójczych maszyn" została nieco przygaszona.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz