Piercing (2018)
Kiedy po 80 minutach "Piercing" dobiegał końca, przecierałem oczy ze zdumienia. Jak to możliwe, że film się już skończył, skoro dopiero co fabuła weszła w fazę drugiego aktu? Chyba nie byłem jedyną osobą, która miała nadzieję, że napisy nie są zapowiedzią końca seansu, bo większość widzów siedziała, zamiast - jak to się w kinie zazwyczaj dzieje - ruszyć z miejsca do wyjścia.
Niestety "Piercing" naprawdę trwa ledwie 80 minut i to sprawia, że jego seans zakończył się u mnie całkowitym brakiem satysfakcji. Tym większej, że wcześniej film oferował wiele obiecujących elementów. Już sam fakt, że parę bohaterów tworzą osoby o mocno pokręconej psychice, skłonne do aktów przemocy i autodestrukcji, wystarczył, żeby przykuć moją uwagę. Sprawienie, że prawie całość akcji rozgrywa się w kilku zamkniętych pomieszczeniach i polega na ciągłej fluktuacji tego, która ze stron interakcji ma w danym momencie kontrolę, było kolejnym strzałem w dziesiątkę. Podobały mi się też wizualne rozwiązani, jak choćby to, że miasto, w którym rozgrywa się akcja, jest makietą, światem sztucznym i iluzorycznym. Świetne były też sceny przygotowań bohatera do akcji, którą chce wykonać (i dodanie efektów dźwiękowych do nieistniejących zdarzeń, co jest zabiegiem podobnym do tego, jaki widziałem wcześniej w "Luz"), jak również urojeń po zażyciu substancji psychotropowej.
Przy takiej ilości zalet "Piercing" powinno zrobić na mnie co najmniej takie wrażenie, jak poprzedni film reżysera, "Oczy matki". Kiedy więc okazało się, że rzecz sprowadza się do pomysłu, do prezentacji bohaterów i ich osobowości borderline, byłem mocno zawiedziony. Dynamika między bohaterami nie została odpowiednio wygrana. A już finał zupełnie nie przypadł mi do gustu. Dla mnie było to niewybaczalne marnotrawstwo pomysłów i aktorskich talentów.
Ocena: 5
Niestety "Piercing" naprawdę trwa ledwie 80 minut i to sprawia, że jego seans zakończył się u mnie całkowitym brakiem satysfakcji. Tym większej, że wcześniej film oferował wiele obiecujących elementów. Już sam fakt, że parę bohaterów tworzą osoby o mocno pokręconej psychice, skłonne do aktów przemocy i autodestrukcji, wystarczył, żeby przykuć moją uwagę. Sprawienie, że prawie całość akcji rozgrywa się w kilku zamkniętych pomieszczeniach i polega na ciągłej fluktuacji tego, która ze stron interakcji ma w danym momencie kontrolę, było kolejnym strzałem w dziesiątkę. Podobały mi się też wizualne rozwiązani, jak choćby to, że miasto, w którym rozgrywa się akcja, jest makietą, światem sztucznym i iluzorycznym. Świetne były też sceny przygotowań bohatera do akcji, którą chce wykonać (i dodanie efektów dźwiękowych do nieistniejących zdarzeń, co jest zabiegiem podobnym do tego, jaki widziałem wcześniej w "Luz"), jak również urojeń po zażyciu substancji psychotropowej.
Przy takiej ilości zalet "Piercing" powinno zrobić na mnie co najmniej takie wrażenie, jak poprzedni film reżysera, "Oczy matki". Kiedy więc okazało się, że rzecz sprowadza się do pomysłu, do prezentacji bohaterów i ich osobowości borderline, byłem mocno zawiedziony. Dynamika między bohaterami nie została odpowiednio wygrana. A już finał zupełnie nie przypadł mi do gustu. Dla mnie było to niewybaczalne marnotrawstwo pomysłów i aktorskich talentów.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz