Roma (2018)

Alfonso Cuarón wziął przykład z wielkich mistrzów malarstwa i rzeźby minionych epok. Potraktował Netflix jak mecenasa sztuki, od którego artysta bierze fundusze, by realizować się twórczo. I jak najwięksi artyści, tak i on zignorował oczekiwania mecenasa. "Roma" nie jest bowiem w żadnym razie obrazem zrealizowanym z myślą o platformie streamingowej. Oglądając ją w kinie można wręcz dojść do wniosku, że z całkowitą premedytacją reżyser kręcił film tak, by na Netfliksie wypadł on dużo ubożej od wersji kinowej. Jest to szczególnie zauważalne w warstwie dźwiękowej. Cuarón korzysta, gdzie tylko może z przestrzenności dźwięku, dialogi często słychać za plecami widzów, gdzieś po kątach. Wrażeń, jakie to wywołuje, nie da się uzyskać podczas oglądania filmu na tablecie.



A do tego dochodzi też warstwa wizualna "Romy", która jest równie istotna. Film może pochwalić się jednymi z najlepszych zdjęć wśród wszystkich liczących się tegorocznych produkcji. Choć kamera często filmuje rzeczy prozaiczne, banalne, to jednak czyni to w sposób świadomy estetycznej wagi poszczególnych kadrów, przez co nawet zwykłe zbliżenie na fragment podłogi staje się małym dziełem sztuki.

Muszę jednak przyznać, że miejscami skupienie się reżysera na kompozycji, ruchu, kadrowaniu, budowaniu wysmakowanych mastershotów zaczynało być dla mnie męczące. Tym bardziej, że wiele z tricków nie tylko powtarza po kilka razy, ale też kopiuje ze swoich poprzednich obrazów. Wcześniej tego nie zauważałem, jednak Cuarón ma fioła na punkcie kręcącej się kamery lub też zataczania przez nią kręgów. W "Grawitacji" to jakoś mi umknęło, tu jednak nie dało się obok tego przejść obojętnie, bo reżyser nadużywa tego aż do przesady.

Dużym plusem "Romy" jest subtelność w pokazywaniu burzliwego fragmentu historii Meksyku. Przełom lat 60. i 70. to okres rozkwitu radykalnych ugrupowań, protestów studenckich i gwałtownej zmiany struktury społecznej (masowa migracja ludności wiejskiej do miast i rosnące w zastraszającym tempie slumsy, pogłębiająca się przepaść między bogatą a biedną częścią społeczeństwa). Cuarón nie unika obrazów zamieszek, populistycznych chwytów politycznych, biedy i braków infrastruktury. Ale jednocześnie jest to jedynie tło dla historii życia Indianki Cleo i członków rodziny, u której pracuje. Reżyser pokazuje, że ludzka egzystencja nie robi sobie przerwy na wydarzenia polityczne czy gospodarcze. Rozpad małżeństwa nie zaczeka na to, aż politycy spełnią swoje wyborcze obietnice. Nieplanowana ciąża pojawi się nie zważając na studenckie protesty. Życie, z jego wzlotami i upadkami, toczy się własnym rytmem, na który globalne wydarzenia mają co najwyżej chwilowy wpływ.

Jednak i w tym aspekcie Cuarón nie w pełni mnie zachwycił. Choć zazwyczaj potrafi wykazać się finezją, to jednak od czasu do czasu zdarzają mu się momenty niezdarnego żonglowania symbolami. Gruz na inkubatorze po trzęsieniu ziemi, wyznanie Cleo po tym, jak przeżyła dramatyczne chwile na plaży, piosenka podczas pożaru. To były momenty grubej przesady. Na szczęście równoważyły to sceny, które po prostu mnie zachwyciły (jak obraz dziesiątek matek rodzących lub bliskich porodu tuż po zamieszkach) lub rozbawiły (jak ściany obwieszone głowami wszystkich psów, które mieszkały w tym domu).

"Roma" nie jest filmem, którego fabuła zapadnie mi w pamięci. Jest to jednak dzieło, które będę dobrze wspominał dzięki jej estetycznym walorom.

Ocena: 8

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)