If Beale Street Could Talk (2018)

Zaczynam podejrzewać, że twórczość Barry'ego Jenkinsa nie jest dla mnie. Nie byłem pod wrażeniem "Moonlight", który uważałem za film ok, ale nic więcej. "Gdyby ulica Beale umiała mówić" to w zasadzie powtórka z rozrywki, tylko że wszystkiego jest tu więcej, bardziej podrasowane. Oba filmy przypominają mi instagramowych celebrytów: zachwycają swoją nieziemską urodą, ale poza tym oferują banał.



W "Gdyby ulica Beale umiała mówić" przeszkadzało mi to bardziej niż w "Moonlight" z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że Jenkins nie tylko sięgnął po ważną dla czarnoskórych mieszkańców Ameryki książkę Jamesa Baldwina, ale od cytatu z niej zaczyna. Cytatu, który podkreśla metaforyczną rolę tej opowieści - to nie jest historia miłości Tish i Fonny'ego, to jest całe życie Afroamerykanów w pigułce. I rzeczywiście reżyser upycha to tak wiele typowych elementów egzystencji tej społeczności, ile to było tylko fizycznie możliwe. Są i problemy z zatrudnieniem czy znalezieniem mieszkania, są różne przejawy rasizmu, jest problem z narkotykami i mocno niewydolnym systemem sprawiedliwości. Są nawet takie drobnostki (wydawać by się mogło) jak peruki używane przez afroamerykańskie kobiety.

Przede wszystkim jednak film skupia się na trudach bycia czarnoskórą osobą w świecie, który został przygotowany przez białych dla białych. I tu pojawia się zgrzyt. Miejscami trochę trudno uwierzyć w problemy bohaterów, kiedy wszystko jest tutaj skrajnie przeestetyzowane. Zdjęcia są wręcz niezdrowo piękne. Bohaterowie nie wyglądają na ludzi, którzy muszą walczyć, by nie zostać zmiażdżonymi przez niesprawiedliwość i tragedie dnia codziennego. Są zbyt piękni, idealni. Ich skóra promienieje, a kolory mają niespotykaną intensywność. Kiedy zaś bohaterowie zaczynają mówić, z ich ust wydobywa się niekończący się potok mądrych słów, wyrażających głęboką wrażliwość i zrozumienie podskórnych procesów zachodzących w relacjach biali-czarni, czarni-czarni, młodzi-starzy, kobieta-mężczyzna. Gdyby jednak tak wyglądała rzeczywistość Stanów Zjednoczonych, to Baldwin nigdy nie byłby ze swoimi poglądami tak bardzo polaryzującą postacią.

Jednak najbardziej przeszkadzała mi naiwność głównego wątku fabularnego, czyli opowieść o wielkiej miłości, która połączyła Tish i Fonny'ego. Ponieważ nie jest to komedia romantyczna, ani nawet klasyczny romans, nie potrafiłem zaakceptować tego, co reżyser próbuje mi wcisnąć. Historia miłości prezentowana jest z punktu widzenia 19-letniej Tish, dla której związek z Fonnym jest pierwszym doświadczeniem na polu seksu i romansu. To, że jest w nim zakochana szczenięcą miłością, pozostaje bezdyskusyjne. Jednak Jenkins z premedytacją ignoruje wszystkie sygnały sugerujące, że było to uczucie nietrwałe, w którym Tish została uwięziona na zawsze przez okoliczności uniemożliwiające wypalenie się uczucia. Gdy Fonny wybucha gniewem albo kiedy przychodzi do domu z kumplem bez zapowiedzi, dla reżysera są to jedynie objawy kultury macho obecne w czarnoskórej społeczności, a nie rysy na relacji, które z czasem mogłyby się rozwinąć w ziejącą przepaść. Kiedy Jenkins celebruje spojrzenia między Fonnym a Pedrocito lub też dotknięcia dłoni Fonny'ego i Daniela, to służy to wyłącznie tworzeniu pięknych, pełnych zmysłowości ujęć, a nie podkreślaniu różnic między wyobrażeniem Tish o Fonnym, a prawdą o nim, która choć niezbyt starannie skrywana, jest przez bohaterkę ignorowana.

Obraz miłości, jaki oferuje Jenkins jest bardzo staromodny, by nie powiedzieć przestarzały. Co w kinie niegatunkowym razi. Kompleksowa próba uchwycenia egzystencjalnego problemu jakim jest "bycie czarnym", gryzie się z terrorem piękna i obsesją tworzenia kwiecistych monologów. Jestem jednak przekonany, że należę do mniejszości, że ci, którzy są wzrokowcami, zakochają się w "Gdyby ulica Beale umiała mówić" bez pamięci. I muszę powiedzieć, że trochę im tego zazdroszczę. Bo film jest naprawdę ładny i chętnie bym się sam nim pozachwycał.

Ocena: 5

Komentarze

  1. Mam podobne odczucia wobec tego filmu, więc razem jesteśmy w mniejszości.
    Coś mi się wydaje, że nad tym wszystkim wisiał duch homoseksualizmu Baldwina - a jest to duch właśnie staroświecki.
    Ta staromodność odbiła się sztucznością no i wyszedł taki ładnie owinięty cukierek, który udaje mięsko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie mogę się z Tobą zgodzić, ale w takim razie to w jeszcze gorszym świetle stawia reżysera. Oznacza przecież, że podszedł do pierwowzoru w sposób bezrefleksyjny, nie zagłębił się w niego, nie spróbował go odczytać po swojemu

      Usuń

Prześlij komentarz

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

Daddy's Home 2 (2017)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)