(2016) לב שקט מאד
Nie przekonuje mnie ten film. Główna bohaterka powinna budzić moją sympatię, w końcu jest ofiarą ksenofobicznych, kompletnie irracjonalnych ataków. A tymczasem budziła mój wewnętrzny sprzeciw.
Rozumiem, że Naomi ma symbolizować pragnienie życia według własnego uznania. Kobieta właśnie szuka sensu życia i swojego miejsca w świecie. Nie wadzi nikomu i chce być zostawiona w spokoju. I wydaje się, że cały świat uparł się, by jej się naprzykrzać. Rodzice nie odpuszczają i próbują zawrócić ją na drogę, którą podążała dotychczas. Ktoś z ortodoksyjnego sąsiedztwa, do którego się przeniosła (choć sama nie jest osobą praktykującą), wszelkimi sposobami chce ją wykurzyć. Agresja przeciwko niej będzie eskalować, im dłużej pozostaje na miejscu.
I choć tego, co jej będą robić, nie zamierzam bronić, to jednak nie znaczy to wcale, że przez sam fakt zaistnienia tych aktów będę po stronie bohaterki. Dla mnie jej zachowanie niewiele się różni od jej przeciwników. Przeprowadza się do dzielnicy, gdzie pojęcie wspólnoty coś znaczy, a jednak nie robi nic, by stać się jej częścią. Zachowuje się arogancko, swój punkt widzenia uznaje za tak słuszny i oczywisty, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo może tym krzywdzić sąsiadów.
Wydaje mi się jednak, że taka moja reakcja nie jest do końca wywołana przez bohaterkę, lecz w dużej mierze przez reżysera, który w dość nieumiejętny sposób opowiadał o próbie rozpoczęcia nowego życia przy braku umiejętności (a może i przy nieświadomym sprzeciwie) do porzucenia dotychczasowych przyzwyczajeń. W filmie przybiera to postać wciąż obecnej w życiu bohaterki muzyki, mimo że deklaruje ona jej porzucenie. A szkoda, bo jej postawa - przeprowadzka do ultra ortodoksyjnej okolicy bez nawet próby aklimatyzacji - jeszcze lepiej to pokazuje i mogła przerodzić się w naprawdę inspirującą opowieść o szukaniu siebie i przekraczaniu własnych ograniczeń.
Ocena: 4
Rozumiem, że Naomi ma symbolizować pragnienie życia według własnego uznania. Kobieta właśnie szuka sensu życia i swojego miejsca w świecie. Nie wadzi nikomu i chce być zostawiona w spokoju. I wydaje się, że cały świat uparł się, by jej się naprzykrzać. Rodzice nie odpuszczają i próbują zawrócić ją na drogę, którą podążała dotychczas. Ktoś z ortodoksyjnego sąsiedztwa, do którego się przeniosła (choć sama nie jest osobą praktykującą), wszelkimi sposobami chce ją wykurzyć. Agresja przeciwko niej będzie eskalować, im dłużej pozostaje na miejscu.
I choć tego, co jej będą robić, nie zamierzam bronić, to jednak nie znaczy to wcale, że przez sam fakt zaistnienia tych aktów będę po stronie bohaterki. Dla mnie jej zachowanie niewiele się różni od jej przeciwników. Przeprowadza się do dzielnicy, gdzie pojęcie wspólnoty coś znaczy, a jednak nie robi nic, by stać się jej częścią. Zachowuje się arogancko, swój punkt widzenia uznaje za tak słuszny i oczywisty, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo może tym krzywdzić sąsiadów.
Wydaje mi się jednak, że taka moja reakcja nie jest do końca wywołana przez bohaterkę, lecz w dużej mierze przez reżysera, który w dość nieumiejętny sposób opowiadał o próbie rozpoczęcia nowego życia przy braku umiejętności (a może i przy nieświadomym sprzeciwie) do porzucenia dotychczasowych przyzwyczajeń. W filmie przybiera to postać wciąż obecnej w życiu bohaterki muzyki, mimo że deklaruje ona jej porzucenie. A szkoda, bo jej postawa - przeprowadzka do ultra ortodoksyjnej okolicy bez nawet próby aklimatyzacji - jeszcze lepiej to pokazuje i mogła przerodzić się w naprawdę inspirującą opowieść o szukaniu siebie i przekraczaniu własnych ograniczeń.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz