Le serpent aux mille coupures (2017)
Fabularnie "Tysiąc cięć" nie wydaje się być niczym szczególnym. Oto małe miasteczko staje się polem walki kilku stron. Jest rzekomy terrorysta, którego poszukuje policja. Jest kartel narkotykowy z Kolumbii, którego członkowie zginęli, bo znaleźli się w złym miejscu o złej porze. Jest lokalna hałastra, która w brutalny sposób wyraża swoją nienawiść do obcych. Są stróże prawa, którzy próbują się w tym wszystkim połapać. I jest pewna rodzina, która znajduje się nie z własnej woli w samym środku intrygi.
Siłą filmu jest jednak nie to, co opowiada, ale jak to czyni. Eric Valette fantastycznie rozkłada akcenty, świetnie dawkując emocje, akcję, napięcie. Rzecz prowadzona jest na kilku frontach jednocześnie, ale oglądając to ani przez chwilę nie czuje się narracyjnego chaosu.
Całość przypomina swoją formą bardziej western niż kino sensacyjne. Western, w którym bezimienny rewolwerowiec wyjęty spod prawa okaże się być klasycznym antybohaterem. A wszystkie wątki prowadzić będą do finałowej strzelaniny w corralu.
Tomer Sisley świetnie się odnalazł w roli ponurego, ale nie pozbawionego sumienia, uciekiniera przed prawem. Terence Yin tworzy z kolej atrakcyjną, mocno przerysowaną, prawie komiksową postać złoczyńcy. Ta dwójka samodzielnie zapewnia wystarczająco dużo atrakcji tak, że reszta orbitujących wokół nich postaci, jest jedynie dodatkowym zdobieniem.
"Tysiąc cięć" to kawał dobrze zrobionego kina sensacyjnego. Już po raz drugi reżyser miło mnie zaskoczył (pierwszy raz było to ładnych parę lat temu z filmem "Łup").
Ocena: 7
Siłą filmu jest jednak nie to, co opowiada, ale jak to czyni. Eric Valette fantastycznie rozkłada akcenty, świetnie dawkując emocje, akcję, napięcie. Rzecz prowadzona jest na kilku frontach jednocześnie, ale oglądając to ani przez chwilę nie czuje się narracyjnego chaosu.
Całość przypomina swoją formą bardziej western niż kino sensacyjne. Western, w którym bezimienny rewolwerowiec wyjęty spod prawa okaże się być klasycznym antybohaterem. A wszystkie wątki prowadzić będą do finałowej strzelaniny w corralu.
Tomer Sisley świetnie się odnalazł w roli ponurego, ale nie pozbawionego sumienia, uciekiniera przed prawem. Terence Yin tworzy z kolej atrakcyjną, mocno przerysowaną, prawie komiksową postać złoczyńcy. Ta dwójka samodzielnie zapewnia wystarczająco dużo atrakcji tak, że reszta orbitujących wokół nich postaci, jest jedynie dodatkowym zdobieniem.
"Tysiąc cięć" to kawał dobrze zrobionego kina sensacyjnego. Już po raz drugi reżyser miło mnie zaskoczył (pierwszy raz było to ładnych parę lat temu z filmem "Łup").
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz