Desire Will Set You Free (2015)
Oglądając "Pożądanie cię wyzwoli" jednej rzeczy byłem pewien - tego, na kim wzorował się Yony Leyser kręcąc swój film. Głównie dlatego, że reżyser po prostu to deklaruje, a to przez wymawianie ich nazwisk (Gregg Araki), a to przez umieszczanie w filmie odwołań, aluzji i cytatów z ich dzieł (John Waters, Bruce La Bruce).
Mam jednak spore problemy ze zrozumieniem, co też reżyser chciał powiedzieć. Tytuł i skupienie się na queerowo-punkowej scenie Berlina sugeruje, że miała to być opowieść o kontrkulturze, która jest swoistą enklawą wolność, pozwalającą ludziom być sobą bez konieczności definiowania siebie poprzez binarne kategorie "normalnego" życia. Reżyser sporo miejsca poświęcił pokazując występy punkowych artystów czy też komun opartych na idei wolnej miłości. Rządzi tu anarchia, swoboda, pulsująca energia libidinalna.
Tyle tylko, że wcale owej wolności, swobody i anarchii w tym filmie nie odczułem. Ekstrawagancja w wyglądzie nie jest tu radosną ekspresją siebie, ale raczej desperacką próbą obrony przed życiowymi rozczarowaniami lub jeszcze bardziej desperacką próbą pokazania, że się istnieje, że coś się znaczy. Wolna miłość jest tu w najlepszym razie egzystencjalną pustką, w najgorszym wyrazem rozpaczy, flirtem życiowych skazańców z entropią śmierci.
Wiele z prezentowanych postaci wydaje się być fałszywych w swej ekstrawagancji, a szokowanie i kontrowersja to poza, za którą nie kryje się nic autentycznego. Kontrkultura wydaje się być skupiskiem ludzi przegranych, którzy odrzucili drobnomieszczańskie wartości, choć to one zdają się mieć jakiekolwiek znaczenie: miłość, związek, rodzina, stabilność - tylko na tym można budować coś autentycznego, zdają się mówić bohaterowie.
Sądząc po zestawie postaci i budowanych przez reżysera na ich bazie opozycjach (Ezra-Sasha, Cat-Jayne), Leyser chciał stworzyć wielowymiarową wizję świata, w której jest miejsce na fałsz jak i na autentyczne odnalezienie własnej tożsamości. Jeśli rzeczywiście o to mu chodziło, to niestety poległ na całej linii. Jego reżyserii brakuje finezji. Chaos egzystencjalny przeniknął do formy filmu, pozbawiając rzecz intelektualnej głębi. Formalne zabawy pozostają tylko pustymi igraszkami, które nawet na swoim podstawowym, estetycznym poziomie nie robią większego wrażenia. Reżyser ewidentnie porwał się na temat, który przerósł jego możliwości.
Ocena: 4
Mam jednak spore problemy ze zrozumieniem, co też reżyser chciał powiedzieć. Tytuł i skupienie się na queerowo-punkowej scenie Berlina sugeruje, że miała to być opowieść o kontrkulturze, która jest swoistą enklawą wolność, pozwalającą ludziom być sobą bez konieczności definiowania siebie poprzez binarne kategorie "normalnego" życia. Reżyser sporo miejsca poświęcił pokazując występy punkowych artystów czy też komun opartych na idei wolnej miłości. Rządzi tu anarchia, swoboda, pulsująca energia libidinalna.
Tyle tylko, że wcale owej wolności, swobody i anarchii w tym filmie nie odczułem. Ekstrawagancja w wyglądzie nie jest tu radosną ekspresją siebie, ale raczej desperacką próbą obrony przed życiowymi rozczarowaniami lub jeszcze bardziej desperacką próbą pokazania, że się istnieje, że coś się znaczy. Wolna miłość jest tu w najlepszym razie egzystencjalną pustką, w najgorszym wyrazem rozpaczy, flirtem życiowych skazańców z entropią śmierci.
Wiele z prezentowanych postaci wydaje się być fałszywych w swej ekstrawagancji, a szokowanie i kontrowersja to poza, za którą nie kryje się nic autentycznego. Kontrkultura wydaje się być skupiskiem ludzi przegranych, którzy odrzucili drobnomieszczańskie wartości, choć to one zdają się mieć jakiekolwiek znaczenie: miłość, związek, rodzina, stabilność - tylko na tym można budować coś autentycznego, zdają się mówić bohaterowie.
Sądząc po zestawie postaci i budowanych przez reżysera na ich bazie opozycjach (Ezra-Sasha, Cat-Jayne), Leyser chciał stworzyć wielowymiarową wizję świata, w której jest miejsce na fałsz jak i na autentyczne odnalezienie własnej tożsamości. Jeśli rzeczywiście o to mu chodziło, to niestety poległ na całej linii. Jego reżyserii brakuje finezji. Chaos egzystencjalny przeniknął do formy filmu, pozbawiając rzecz intelektualnej głębi. Formalne zabawy pozostają tylko pustymi igraszkami, które nawet na swoim podstawowym, estetycznym poziomie nie robią większego wrażenia. Reżyser ewidentnie porwał się na temat, który przerósł jego możliwości.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz