Jonathan Agassi Saved My Life (2018)
Zwodniczy film. Bracia Heymann zachowali się jak profesjonalni wędkarze. Zarzucili błyskotkę jako przynętę i cierpliwie czekali, aż ryba (widz) ją połknie. Kiedy już złapali widownię na piękne ciała i upojny blichtr iluzji wolności, jaką daje przemysł porno, zaczęli drążyć temat, zdzierać maskę zadowolonego, spełnionego człowieka i obnażyli prawdę w pełnej chwale emocjonalnego bólu, egzystencjalnych kryzysów, osobowościowych niedoskonałości.
Pierwsze pół godziny filmu jest niemal wyłącznie złożone ze scen pokazujących Jonathana Agassiego w samych superlatywach. Widzimy go w chwili wielkiego triumfu, kiedy jest bożyszczem tłumów, kiedy widok jego nagiego ciała wywołuje spazmy ekscytacji u setek tysięcy mężczyzn. Agassi nie wstydzi się swojego zawodu. Ba, zdaje się czerpać radość i satysfakcję z uprawiania seksu przed kamerami. Świat, w jakim żyje, jest pełen wolności i swobody - wszystko jest w nim możliwe.
Ponieważ Agassi jest postacią głośną, widowiskową, absorbującą uwagę, oglądając tę część można odnieść wrażenie, że twórcy całkowicie ulegli jego czarowi, że film nabiera dokładnie takiego kształtu, jaki chce mu nadać jego bohater. Z czasem jednak ton zaczyna się zmieniać. Choć długo nie zauważałem, jak bardzo drastyczna była to zmiana, ponieważ odbywała się ono wciąż niby pod dyktando Agassiego. Sceny z matką budziły dyskomfort, ponieważ charakter tej relacji wydawał mi się mocno dwuznaczny. Do tego dochodziły wspomnienia z dzieciństwa bohatera, które nie było szczęśliwe, a także nierozwiązana emocjonalnie kwestia ojca.
Z czasem okazało się, że piękny wizerunek Jonathana Agassiego wykreowany na początku dokumentu, jest tylko lśniącą zbroją, która chronić ma przed bólem i okrucieństwem świata małego, przerażonego chłopca (a może raczej dziewczynkę?). Przemysł porno, dzięki któremu bohater był w stanie stworzyć niezwykle silną i charyzmatyczną personę, jaką jawi się Jonathan Agassi, jest eskapistyczną formą ratunku, przypomina opioidy przypisywane z takim upodobaniem przez amerykańskich lekarzy na ból - na krótką metę był to lek niezwykle skuteczny. Ma jednak straszliwe efekty uboczne. Jonathan Agassi dawał bowiem bohaterowi iluzję siły, ale w rzeczywistości wymagał nieustającego pożywienia w formie kompleksu porzucenia i nieustającej potrzeby czucia aprobaty otoczenia. Bohater żył na emocjonalnym kredycie, którego spłaty nie można było ignorować w nieskończoność. Kiedy przyszła pora do płacenia, nie był gotowy, więc pogrążał się coraz bardziej.
"Jonathan Agassi uratował mi życie" jest w gruncie rzeczy dość klasyczną opowieścią o upadku gwiazdy. Jego siłą jest jednak niezwykły autentyzm. Miejscami nawet aż za bardzo. W końcówce miałem problem ze spokojny patrzeniem na ekran. Prezentowane sceny wydały mi się etycznie wątpliwe. Obraz upadku walił w bebechy bez taryfy ulgowej.
Film robi też większe wrażenie dlatego, że nie czuć tutaj upływu czasu. Filmowcy towarzyszyli Agassiemu przez osiem lat, ale materiał został zmontowany w taki sposób, że upływ czasu jest niezauważalny, więc kiedy widzimy Agassiego na kolejnych życiowych zakrętach, wszystko jest surowe i intensywne, ponieważ nie zostało przefiltrowane przez kontekst perspektywy czasowej. I może dlatego dokument ten zadziałał na mnie bardziej, nie wydał mi się aż tak schematyczny, jakim w swej istocie jest.
Ocena: 7
Pierwsze pół godziny filmu jest niemal wyłącznie złożone ze scen pokazujących Jonathana Agassiego w samych superlatywach. Widzimy go w chwili wielkiego triumfu, kiedy jest bożyszczem tłumów, kiedy widok jego nagiego ciała wywołuje spazmy ekscytacji u setek tysięcy mężczyzn. Agassi nie wstydzi się swojego zawodu. Ba, zdaje się czerpać radość i satysfakcję z uprawiania seksu przed kamerami. Świat, w jakim żyje, jest pełen wolności i swobody - wszystko jest w nim możliwe.
Ponieważ Agassi jest postacią głośną, widowiskową, absorbującą uwagę, oglądając tę część można odnieść wrażenie, że twórcy całkowicie ulegli jego czarowi, że film nabiera dokładnie takiego kształtu, jaki chce mu nadać jego bohater. Z czasem jednak ton zaczyna się zmieniać. Choć długo nie zauważałem, jak bardzo drastyczna była to zmiana, ponieważ odbywała się ono wciąż niby pod dyktando Agassiego. Sceny z matką budziły dyskomfort, ponieważ charakter tej relacji wydawał mi się mocno dwuznaczny. Do tego dochodziły wspomnienia z dzieciństwa bohatera, które nie było szczęśliwe, a także nierozwiązana emocjonalnie kwestia ojca.
Z czasem okazało się, że piękny wizerunek Jonathana Agassiego wykreowany na początku dokumentu, jest tylko lśniącą zbroją, która chronić ma przed bólem i okrucieństwem świata małego, przerażonego chłopca (a może raczej dziewczynkę?). Przemysł porno, dzięki któremu bohater był w stanie stworzyć niezwykle silną i charyzmatyczną personę, jaką jawi się Jonathan Agassi, jest eskapistyczną formą ratunku, przypomina opioidy przypisywane z takim upodobaniem przez amerykańskich lekarzy na ból - na krótką metę był to lek niezwykle skuteczny. Ma jednak straszliwe efekty uboczne. Jonathan Agassi dawał bowiem bohaterowi iluzję siły, ale w rzeczywistości wymagał nieustającego pożywienia w formie kompleksu porzucenia i nieustającej potrzeby czucia aprobaty otoczenia. Bohater żył na emocjonalnym kredycie, którego spłaty nie można było ignorować w nieskończoność. Kiedy przyszła pora do płacenia, nie był gotowy, więc pogrążał się coraz bardziej.
"Jonathan Agassi uratował mi życie" jest w gruncie rzeczy dość klasyczną opowieścią o upadku gwiazdy. Jego siłą jest jednak niezwykły autentyzm. Miejscami nawet aż za bardzo. W końcówce miałem problem ze spokojny patrzeniem na ekran. Prezentowane sceny wydały mi się etycznie wątpliwe. Obraz upadku walił w bebechy bez taryfy ulgowej.
Film robi też większe wrażenie dlatego, że nie czuć tutaj upływu czasu. Filmowcy towarzyszyli Agassiemu przez osiem lat, ale materiał został zmontowany w taki sposób, że upływ czasu jest niezauważalny, więc kiedy widzimy Agassiego na kolejnych życiowych zakrętach, wszystko jest surowe i intensywne, ponieważ nie zostało przefiltrowane przez kontekst perspektywy czasowej. I może dlatego dokument ten zadziałał na mnie bardziej, nie wydał mi się aż tak schematyczny, jakim w swej istocie jest.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz