Journey's End (2017)
Jest marzec 1918 roku. Na froncie zachodnim trwa wojna pozycyjna. Mimo podejmowany przez obie strony co jakiś czasu kontrofensyw, niewiele zmienia się w stanie posiadania. Rośnie tylko sterta list z nazwiskami poległych i rannych.
"Koniec drogi" to opowieść o jednym z oddziałów, który przez sześć dni ma służyć na pierwszej linii frontu. Większość z żołnierzy to weterani. Okrucieństwo I wojny światowej wywarło na nich niezatarte piętno. Jedni, jak kapitan Stanhope, topią swoje cierpienie w alkoholu. Inni chronią się za czarnym poczuciem humoru. Ale są też wśród nich nowi rekruci, którzy przybyli na front pełni ideałów, dla których jest to wielka przygoda. Znaki ostrzegawcze w postaci zachowań towarzyszy broni ignorują, ponieważ nie są w stanie zrozumieć, skąd się one biorą. Pierwsza akcja, chaos, brutalność, śmierć, zmienią to na zawsze...
Saul Dibb dobrze poradził sobie z portretowaniem jednostek znajdujących się w sytuacji skrajnej, przekraczającej możliwości ogarnięcia jej psychiką. Potrafił też tak poprowadzić aktorów, by interakcje między bohaterami robiły duże wrażenie emocjonalne. Reżyser uchwycił i potrafił przekazać widzom tragedię, jaką jest dla człowieka uczestniczenie w konflikcie tak bardzo odhumanizowanym, jak ten prowadzony na odległość, gdy wroga nie widać, ale jego pociski i kule armatnie pozostawiają po sobie stertę ofiar.
Zawodzi za to cała otoczka filmu. Tylko w scenach ataków udało się Dibbowi wprowadzić widzów w rzeczywistość okopów wojennych. Cała reszta sprawia niestety wrażenie inscenizacji na deskach teatru lub też w bezpiecznym wnętrzu studia filmowego. To zaś prowadziło do postrzegania wypowiedzi bohaterów, jakby to były deklamacje rodem ze sztuki teatralnej. Trudno więc uznać go za wiarygodny obraz koszmaru wojny.
Ocena: 6
"Koniec drogi" to opowieść o jednym z oddziałów, który przez sześć dni ma służyć na pierwszej linii frontu. Większość z żołnierzy to weterani. Okrucieństwo I wojny światowej wywarło na nich niezatarte piętno. Jedni, jak kapitan Stanhope, topią swoje cierpienie w alkoholu. Inni chronią się za czarnym poczuciem humoru. Ale są też wśród nich nowi rekruci, którzy przybyli na front pełni ideałów, dla których jest to wielka przygoda. Znaki ostrzegawcze w postaci zachowań towarzyszy broni ignorują, ponieważ nie są w stanie zrozumieć, skąd się one biorą. Pierwsza akcja, chaos, brutalność, śmierć, zmienią to na zawsze...
Saul Dibb dobrze poradził sobie z portretowaniem jednostek znajdujących się w sytuacji skrajnej, przekraczającej możliwości ogarnięcia jej psychiką. Potrafił też tak poprowadzić aktorów, by interakcje między bohaterami robiły duże wrażenie emocjonalne. Reżyser uchwycił i potrafił przekazać widzom tragedię, jaką jest dla człowieka uczestniczenie w konflikcie tak bardzo odhumanizowanym, jak ten prowadzony na odległość, gdy wroga nie widać, ale jego pociski i kule armatnie pozostawiają po sobie stertę ofiar.
Zawodzi za to cała otoczka filmu. Tylko w scenach ataków udało się Dibbowi wprowadzić widzów w rzeczywistość okopów wojennych. Cała reszta sprawia niestety wrażenie inscenizacji na deskach teatru lub też w bezpiecznym wnętrzu studia filmowego. To zaś prowadziło do postrzegania wypowiedzi bohaterów, jakby to były deklamacje rodem ze sztuki teatralnej. Trudno więc uznać go za wiarygodny obraz koszmaru wojny.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz