Rebel in the Rye (2017)
"Zbuntowany w zbożu" to kolejny przykład na nieudolność kina w próbie uchwycenia tajemnicy procesu twórczego. Od strony technicznej Danny Strong zrobił rzecz, której nie można nic zarzucić. Problem jednak w tym, że postać pisarza i to, jak powstają opowiadania i powieści, nakreślona została w sposób prymitywny i niewiarygodny.
Reżyser chciał pokazać J.D. Salingera jako jednostkę mocno poturbowaną przez los, której rany mogły się zagoić, ale który nigdy nie uwolnił się od koszmarów, jakich był świadkiem na wojnie. Obraz ten miał być jeszcze bardziej niejednoznaczny poprzez wplecenie weń talentu Salingera, twórczego płomienia, który z jednej strony stanowił siłę leczniczą dla jego duszy, ale też tworzył barierę uniemożliwiającą prowadzenie normalnego życia. Strong jednak nie potrafił urzeczywistnić tego pomysłu. Salinger jest papierową postacią miotaną chimerycznymi intencjami reżysera. Raz jest bezmyślnym automatem będącym pod całkowitą kontrolą talentu. Wygląda wtedy jak ktoś opętany, piszący pod przymusem, bez świadomej kontroli nad tym procesem. Innym razem jest pacynką imitującą objawy traumy i zakompleksionej osobowości. Co podane jest w sposób mechaniczny, z akcentami położonymi na poprawność formalną, a nie na wiarygodność czy siłę emocjonalnego oddziaływania.
Z tego też powodu jako film o pisarzu, czy też o traumie wojennej, "Zbuntowany w zbożu" jest naprawdę słaby i wtórny. Strong jednak postarał się, żeby ładnie to wszystko wyglądało, zostało poprawnie zmontowane i nieźle zagrane. I większość aktorów naprawdę starannie się z powierzonego zadania wywiązała. Co jednak nie do końca dobrze się filmowi przysłużyło. Pogłębiło bowiem wrażenie, że Salinger jest jednostką bierną, którą do sukcesu popychały kolejne spotkane osoby, a nie on sam, jego doświadczenia i talent. Samo w sobie takie podejście do jego osoby nie byłoby złe, gdyby tylko było to świadomym zabiegiem reżysera, któremu podporządkowana została cała opowieść. A tak w tym przypadku nie było, więc solidne kreacje aktorskie przy średnio dopracowanym portrecie protagonisty, zaburzyły tylko równowagę narracji podkreślając jej wady, a nie zalety.
Ocena: 5
Reżyser chciał pokazać J.D. Salingera jako jednostkę mocno poturbowaną przez los, której rany mogły się zagoić, ale który nigdy nie uwolnił się od koszmarów, jakich był świadkiem na wojnie. Obraz ten miał być jeszcze bardziej niejednoznaczny poprzez wplecenie weń talentu Salingera, twórczego płomienia, który z jednej strony stanowił siłę leczniczą dla jego duszy, ale też tworzył barierę uniemożliwiającą prowadzenie normalnego życia. Strong jednak nie potrafił urzeczywistnić tego pomysłu. Salinger jest papierową postacią miotaną chimerycznymi intencjami reżysera. Raz jest bezmyślnym automatem będącym pod całkowitą kontrolą talentu. Wygląda wtedy jak ktoś opętany, piszący pod przymusem, bez świadomej kontroli nad tym procesem. Innym razem jest pacynką imitującą objawy traumy i zakompleksionej osobowości. Co podane jest w sposób mechaniczny, z akcentami położonymi na poprawność formalną, a nie na wiarygodność czy siłę emocjonalnego oddziaływania.
Z tego też powodu jako film o pisarzu, czy też o traumie wojennej, "Zbuntowany w zbożu" jest naprawdę słaby i wtórny. Strong jednak postarał się, żeby ładnie to wszystko wyglądało, zostało poprawnie zmontowane i nieźle zagrane. I większość aktorów naprawdę starannie się z powierzonego zadania wywiązała. Co jednak nie do końca dobrze się filmowi przysłużyło. Pogłębiło bowiem wrażenie, że Salinger jest jednostką bierną, którą do sukcesu popychały kolejne spotkane osoby, a nie on sam, jego doświadczenia i talent. Samo w sobie takie podejście do jego osoby nie byłoby złe, gdyby tylko było to świadomym zabiegiem reżysera, któremu podporządkowana została cała opowieść. A tak w tym przypadku nie było, więc solidne kreacje aktorskie przy średnio dopracowanym portrecie protagonisty, zaburzyły tylko równowagę narracji podkreślając jej wady, a nie zalety.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz