พี่ชาย My Hero (2015)
Niewinność i naiwność dziecięca ma w kulturze zdecydowanie konotacje pozytywne. Kiedy jednak oglądam filmy typu "Jak wygrać w warcaby (za każdym razem)", to dochodzę do wniosku, że jest błędne myślenie. Spora część problemów, o jakich opowiada bohater, to tak naprawdę wina jego samego, kiedy miał 11 lat.
Oat nie był złym chłopcem. Brata darzył wielką miłością. Jego zachowania, podjęte decyzje, były pochodną szlachetnych pobudek. Po prostu nie wiedział lepiej. Chciał dobrze, ale tylko wplątał brata w większe tarapaty. W skali całej historii może nie miało to większego znaczenia, ale w drodze, jaką jego brat przeszedł, tak... i to bardzo duże. Gdyby tylko Oat się nie wtrącił, jego brat mógłby liczyć na więcej szczęśliwych chwil z ukochanym, zanim rozdzielił ich pobór do wojska. Oglądając "Jak wygrać w warcaby (za każdym razem)" łatwo przyszło mi dojść do wniosku, że ludzie mieliby lżejsze życie, gdyby tylko ich chcące dobrze dzieciaki trzymane były na uwięzi, z dala od wydarzeń tego świata. Nie jest to z całą pewnością lekcja, jaką chciał przekazać reżyser, ale jest jedyną, jakiej ja się nauczyłem.
Sam film jest dość sztampową opowieścią o dorastaniu w niezbyt przyjemnych warunkach. Reżyser pokazuje, że nawet trudności materialne i tragiczne losy rodzinne nie przekreślają nostalgii, z jaką wspomina się ten okres. Owa destrukcyjna naiwność, nieznajomość świata, jawi się jako coś pożądanego dorosłej osobie, doświadczonej życiowo i świadomej tego, jakie są konsekwencje różnych sytuacji. Całość oparta jest na dość często wykorzystywanym schemacie, którego jedyną atrakcją w tym przypadku jest tajski koloryt. I choć rzeczywiście z mojego punktu widzenia jest to czysta egzotyka, to jednak nie jest ona na tyle atrakcyjna, by naprawdę przyciągnęła moją uwagę do opowiadanej historii. Ot, opowiastka, jakich wiele.
Ocena: 5
Oat nie był złym chłopcem. Brata darzył wielką miłością. Jego zachowania, podjęte decyzje, były pochodną szlachetnych pobudek. Po prostu nie wiedział lepiej. Chciał dobrze, ale tylko wplątał brata w większe tarapaty. W skali całej historii może nie miało to większego znaczenia, ale w drodze, jaką jego brat przeszedł, tak... i to bardzo duże. Gdyby tylko Oat się nie wtrącił, jego brat mógłby liczyć na więcej szczęśliwych chwil z ukochanym, zanim rozdzielił ich pobór do wojska. Oglądając "Jak wygrać w warcaby (za każdym razem)" łatwo przyszło mi dojść do wniosku, że ludzie mieliby lżejsze życie, gdyby tylko ich chcące dobrze dzieciaki trzymane były na uwięzi, z dala od wydarzeń tego świata. Nie jest to z całą pewnością lekcja, jaką chciał przekazać reżyser, ale jest jedyną, jakiej ja się nauczyłem.
Sam film jest dość sztampową opowieścią o dorastaniu w niezbyt przyjemnych warunkach. Reżyser pokazuje, że nawet trudności materialne i tragiczne losy rodzinne nie przekreślają nostalgii, z jaką wspomina się ten okres. Owa destrukcyjna naiwność, nieznajomość świata, jawi się jako coś pożądanego dorosłej osobie, doświadczonej życiowo i świadomej tego, jakie są konsekwencje różnych sytuacji. Całość oparta jest na dość często wykorzystywanym schemacie, którego jedyną atrakcją w tym przypadku jest tajski koloryt. I choć rzeczywiście z mojego punktu widzenia jest to czysta egzotyka, to jednak nie jest ona na tyle atrakcyjna, by naprawdę przyciągnęła moją uwagę do opowiadanej historii. Ot, opowiastka, jakich wiele.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz