(Nie)znajomi (2019)
Nie jestem fanem polskiego kina. I rzadko z własnej woli wybieram się na rodzime produkcje. Jednym z tych wyjątków byli właśnie "(Nie)znajomi". Głównym motywem obejrzenia tego filmu była rzecz jasna chęć sprawdzenia, jak wypada polska wersja "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie". Włoski oryginał nie zrobił na mnie aż tak wielkiego wrażenia, jak na reszcie świata. Liczba lokalnych remake'ów wprawia mnie w osłupienie. Nigdy w życiu nie zgadłbym, że to właśnie ten film wszyscy będą chcieli mieć zrobiony we własnej wersji językowej. Oprócz oryginału widziałem też wersję francuską, która w ogóle mi się nie podobała. Dlatego też nie byłem wielkim optymistą, co do wersji polskiej.
I stał się cud! "(Nie)znajomi" to pierwszy od trzech lat polski film, który naprawdę mnie zachwycił. Ba, uważam go za rzecz dużo lepszą od oryginału. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak poczucia wtórności. Owszem, twórcy zachowali wszystkie najważniejsze punkty fabularne oryginału, ale obudowali to w taki sposób, że "(Nie)znajomi" zdają się filmem na wskroś autonomicznym i bardzo polskim. Przypomina to sytuację slalomu narciarskiego, w którym wszyscy narciarze muszą pokonywać te samą trasę z identycznie ustawionymi tyczkami, ale jak to zawodnicy robią, pozostaje kwestią bardzo indywidualną. Przejazd Polaków był niezwykle płynny, z ledwie kilkoma drobnymi potknięciami.
Twórcom udało się mocno osadzić historię w polskich realiach. "(Nie)znajomi" są w zasadzie portretem zbiorowym naszego mieszczaństwa. Mamy tu przedstawicieli jej górnych warstw, dla których pieniądze nie są najważniejsze, jak również i tych z dolnych partii, którzy nie głodują, ale muszą się liczyć z każdym groszem. Wykorzystując stałe punkty fabuły jako pretekst, twórcy pozwalają nam przejrzeć się w zwierciadle. Czasami jest żenująco, miejscami śmiesznie, bywa też bardzo poważnie. Zawsze jednak czuć swojski klimat, zero obczyzny.
Wielkim plusem jest sama prezentacja historii. Co jest zasługą nie tylko reżysera i scenarzystów, ale też (a może przede wszystkim) ekipy aktorskiej. Najbardziej zachwyciła mnie Maja Ostaszewska. Jednym z powodów, dla których nie lubię polskiego kina, jest sposób, w jaki są w nim traktowane silne reakcje emocjonalne. Zazwyczaj mają one mocno przerysowany charakter rodem z teatralnej sceny, którego na ekranie kinowym zupełnie nie trawię. Ostaszewska nie poszła jednak tą ścieżką. Jej wzburzenie, łzy są bardzo naturalne. A już monolog pod koniec filmu ("o gołąbkach") uważam za popis aktorskiego kunsztu najwyższej próby.
Świetnie komponował się z Ostaszewską Simlat. Co prawda jego postać bywa miejscami bardzo ekspresyjna, ale mnie najbardziej podobał się w tych scenach, w których czuć było buzujące w jego postaci emocje, ale nie były one wprost wyrażane. To, jak zachowuje się w scenie monologu Ostaszewskiej jest przykładem idealnej synergii.
Najsłabiej z całej obsady zaprezentowała się Aleksandra Domańska. Co nie do końca jest jej winą. Ola jest bowiem po prostu średnio napisaną postacią. W interakcjach ze swoim partnerem, Czarkiem, jest całkiem interesującą bohaterką. Jednak przez większość czasu pełni raczej funkcję katalizatora zdarzeń. To ona jest osobą, która proponuje zabawę w czytanie wiadomości i publiczne prowadzenie rozmów telefonicznych. I to właśnie scena, kiedy sugeruje tę grą, jest najsłabsza w całym filmie. Jest to w zasadzie jeden z nielicznych elementów, w których oryginał wypadł lepiej. Początek zabawy brzmi jakoś sztucznie, naciąganie. A ponieważ jest to jedna z pierwszych scen, w których Ola gra pierwsze skrzypce, to i tworzy to nienajlepsze wrażenie, co obuchem uderza w samą Domańską.
Polska wersja, choć jak wspomniałem powyżej zawiera większość kluczowych elementów fabularnych znanych z oryginału, nie trzyma się kurczowo tego, co stworzyli Włosi. I muszę powiedzieć, że większość zmian wyszła filmowi na dobrze. Część z nich została wymuszona koniecznością uczynienia bohaterów i ich losów rozpoznawalnymi jako swojskie, polskie. Ale są też i takie rzeczy, których nie trzeba było zmieniać, a jednak twórcy to zrobili. I dobrze! Jestem wielkim fanem polskiego zakończenia, które jest na przeciwległym biegunie do tego, co na przykład zaproponowali Francuzi. To porównanie wyraźnie wychodzi na korzyść naszej produkcji.
"(Nie)znajomi" to film i do śmiechu i do refleksji. To kompleksowa rozrywka, z kilkoma świetnie napisanymi scenami i z mocnymi kreacjami aktorskimi. Absolutnie nie żałuję, że wybrałem się na niego do kina.
Ocena: 8
I stał się cud! "(Nie)znajomi" to pierwszy od trzech lat polski film, który naprawdę mnie zachwycił. Ba, uważam go za rzecz dużo lepszą od oryginału. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak poczucia wtórności. Owszem, twórcy zachowali wszystkie najważniejsze punkty fabularne oryginału, ale obudowali to w taki sposób, że "(Nie)znajomi" zdają się filmem na wskroś autonomicznym i bardzo polskim. Przypomina to sytuację slalomu narciarskiego, w którym wszyscy narciarze muszą pokonywać te samą trasę z identycznie ustawionymi tyczkami, ale jak to zawodnicy robią, pozostaje kwestią bardzo indywidualną. Przejazd Polaków był niezwykle płynny, z ledwie kilkoma drobnymi potknięciami.
Twórcom udało się mocno osadzić historię w polskich realiach. "(Nie)znajomi" są w zasadzie portretem zbiorowym naszego mieszczaństwa. Mamy tu przedstawicieli jej górnych warstw, dla których pieniądze nie są najważniejsze, jak również i tych z dolnych partii, którzy nie głodują, ale muszą się liczyć z każdym groszem. Wykorzystując stałe punkty fabuły jako pretekst, twórcy pozwalają nam przejrzeć się w zwierciadle. Czasami jest żenująco, miejscami śmiesznie, bywa też bardzo poważnie. Zawsze jednak czuć swojski klimat, zero obczyzny.
Wielkim plusem jest sama prezentacja historii. Co jest zasługą nie tylko reżysera i scenarzystów, ale też (a może przede wszystkim) ekipy aktorskiej. Najbardziej zachwyciła mnie Maja Ostaszewska. Jednym z powodów, dla których nie lubię polskiego kina, jest sposób, w jaki są w nim traktowane silne reakcje emocjonalne. Zazwyczaj mają one mocno przerysowany charakter rodem z teatralnej sceny, którego na ekranie kinowym zupełnie nie trawię. Ostaszewska nie poszła jednak tą ścieżką. Jej wzburzenie, łzy są bardzo naturalne. A już monolog pod koniec filmu ("o gołąbkach") uważam za popis aktorskiego kunsztu najwyższej próby.
Świetnie komponował się z Ostaszewską Simlat. Co prawda jego postać bywa miejscami bardzo ekspresyjna, ale mnie najbardziej podobał się w tych scenach, w których czuć było buzujące w jego postaci emocje, ale nie były one wprost wyrażane. To, jak zachowuje się w scenie monologu Ostaszewskiej jest przykładem idealnej synergii.
Najsłabiej z całej obsady zaprezentowała się Aleksandra Domańska. Co nie do końca jest jej winą. Ola jest bowiem po prostu średnio napisaną postacią. W interakcjach ze swoim partnerem, Czarkiem, jest całkiem interesującą bohaterką. Jednak przez większość czasu pełni raczej funkcję katalizatora zdarzeń. To ona jest osobą, która proponuje zabawę w czytanie wiadomości i publiczne prowadzenie rozmów telefonicznych. I to właśnie scena, kiedy sugeruje tę grą, jest najsłabsza w całym filmie. Jest to w zasadzie jeden z nielicznych elementów, w których oryginał wypadł lepiej. Początek zabawy brzmi jakoś sztucznie, naciąganie. A ponieważ jest to jedna z pierwszych scen, w których Ola gra pierwsze skrzypce, to i tworzy to nienajlepsze wrażenie, co obuchem uderza w samą Domańską.
Polska wersja, choć jak wspomniałem powyżej zawiera większość kluczowych elementów fabularnych znanych z oryginału, nie trzyma się kurczowo tego, co stworzyli Włosi. I muszę powiedzieć, że większość zmian wyszła filmowi na dobrze. Część z nich została wymuszona koniecznością uczynienia bohaterów i ich losów rozpoznawalnymi jako swojskie, polskie. Ale są też i takie rzeczy, których nie trzeba było zmieniać, a jednak twórcy to zrobili. I dobrze! Jestem wielkim fanem polskiego zakończenia, które jest na przeciwległym biegunie do tego, co na przykład zaproponowali Francuzi. To porównanie wyraźnie wychodzi na korzyść naszej produkcji.
"(Nie)znajomi" to film i do śmiechu i do refleksji. To kompleksowa rozrywka, z kilkoma świetnie napisanymi scenami i z mocnymi kreacjami aktorskimi. Absolutnie nie żałuję, że wybrałem się na niego do kina.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz