Joker (2019)
Życie jest iluzją. My sami jesteśmy patchworkiem sklejonym ze skrawków doświadczeń, niekoniecznie własnych. Największą iluzją jest jednak to, że mamy kontrolę nad kształtem iluzji, jaką jest życie, że zmiana jest możliwa, że szczęście jest tuż za rogiem, jeśli tylko bardzo się postaramy. Kiedy więc zostaniemy wyrwani ze snu, nawet jeśli był on koszmarem, pozostajemy z niczym. Skonfrontowani z kłamstwem, za które odpowiadają inni ludzi, z faktem, że jesteśmy tworem cudzych pomyłek, że kiedy wierzymy, iż podejmujemy samodzielne decyzje, w rzeczywistości podążamy dokładnie tą samą ścieżką, co nasi przodkowie, nie zostaje nam już nic. Możemy marzyć o tym, żeby się obudzić, ale przecież to jest nasze życie, od którego nie ma ucieczki. W takiej sytuacji pozostaje tylko jedno rozwiązanie: nieść pożogę i zniszczenie, zrównać z ziemią więzienie, w jakim tkwimy, zniszczyć to, co zniszczyło nas. I co z tego, że po drodze sami możemy zginąć? To nie ma znaczenia. Bo nic nie ma znaczenia. Całe życie to jedno wielkie kłamstwo, więc po co się czymkolwiek przejmować. Życie to żart, zabójczy żart, o czym przekonał się bohater filmu Todda Phillipsa, a na jego przykładzie prawdę tę poznać może cały świat.
Wizja świata zaprezentowana w "Jokerze" nie jest rzecz jasna zbyt odkrywcza. Filmów o ludziach, których przerosło życie, którzy pękli pod wpływem ciągłych przeciwności losu, powstały tysiące. Niemal wszystkie minimalistyczne dzieła, w których przez półtorej godziny nic się nie dzieje, by w ostatnich pięciu minutach dochodziło do eksplozji przemocy, są właśnie duchowo spowinowacone z "Jokerem". W takiej sytuacji tym bardzie należą się brawa reżyserowi, który potrafił stworzyć film wyrazisty, nie wtapiający się w tło podobnych obrazów. Podoba mi się to, w jaki sposób Phillips kreśli portret Jokera, jak stopniowo naciska na niego, aż zaczyna pękać, upadać, by wskrzesić się niczym Feniks z popiołów. Nawet jeśli nie jest to portret oryginalny, to jednak bardzo dobrze wykonany i niezwykle sugestywny.
Oczywiście duża w tym zasługa Joaquina Phoenixa. Aktor już wcześniej pokazał, że w tego rodzaju rolach mrocznych, poharatanych ludzi czuje się najlepiej. Oglądając go na ekranie miałem wrażenie, że zatracił się w słabościach i kompleksach Jokera, jednocześnie wykazując się niezwykłą siłą i żywotnością, która zmienia protagonistę w Okaleczonego Boga (jakoś tak ten Joker skojarzył mi się z postacią z "Malazańskiej Księgi Poległych"), głos trędowatych i wykluczonych.
Portretowi jednostki nie dorównuje jednak obraz społeczeństwa. Co przez długi czas nie rzuca się za bardzo w oczy. Dopóki chaos jest tylko tłem dla zmagań wewnętrznych bohatera, dopóty można zignorować pójście na łatwiznę. Pod koniec filmu, kiedy w usta bohatera włożona zostaje pseudoanarchistyczna przemowa, te wszystkie obrazki społecznego niezadowolenia i starć klasowych mocno przeszkadzają. Ewidentnie widać, że Phillips zarzuca przynętę na widzów w postaci łatwych haseł o dostępności do broni, o braku szans, perspektyw i szacunku. Reżyser w oczywisty sposób liczy, że odbiorcy wykonają za niego robotę i dopiszą do filmu tezy, których wcale w nim nie umieścił. Widać też, że scenariusz inspirowany był przede wszystkim wydarzeniami sprzed paru lat: protestami w Genui i ruchem Occupy Wall Street. Joker jest tu doklejony na siłę. Jeśli Phillips naprawdę chciał go wpleść w szerszy temat frustracji całych mas, to powinien był to lepiej w filmie pokazać.
Za to bardzo na plus zaskoczyło mnie to, jak mocno komiksowym filmem jest "Joker". Przede wszystkim w sferze wizualnej. Lawrence Sher wykonał kawał świetnej roboty. Zdjęcia mnie zachwyciły, a wiele z kadrów wydawało mi się idealnym odwzorowaniem komiksowych klatek. Ta estetyka doskonale współgrała ze sposobem opowiadania historii, jak i z samym bohaterem i jego losami. Dzięki temu oglądanie "Jokera" było czystą przyjemnością.
Ocena: 8
Wizja świata zaprezentowana w "Jokerze" nie jest rzecz jasna zbyt odkrywcza. Filmów o ludziach, których przerosło życie, którzy pękli pod wpływem ciągłych przeciwności losu, powstały tysiące. Niemal wszystkie minimalistyczne dzieła, w których przez półtorej godziny nic się nie dzieje, by w ostatnich pięciu minutach dochodziło do eksplozji przemocy, są właśnie duchowo spowinowacone z "Jokerem". W takiej sytuacji tym bardzie należą się brawa reżyserowi, który potrafił stworzyć film wyrazisty, nie wtapiający się w tło podobnych obrazów. Podoba mi się to, w jaki sposób Phillips kreśli portret Jokera, jak stopniowo naciska na niego, aż zaczyna pękać, upadać, by wskrzesić się niczym Feniks z popiołów. Nawet jeśli nie jest to portret oryginalny, to jednak bardzo dobrze wykonany i niezwykle sugestywny.
Oczywiście duża w tym zasługa Joaquina Phoenixa. Aktor już wcześniej pokazał, że w tego rodzaju rolach mrocznych, poharatanych ludzi czuje się najlepiej. Oglądając go na ekranie miałem wrażenie, że zatracił się w słabościach i kompleksach Jokera, jednocześnie wykazując się niezwykłą siłą i żywotnością, która zmienia protagonistę w Okaleczonego Boga (jakoś tak ten Joker skojarzył mi się z postacią z "Malazańskiej Księgi Poległych"), głos trędowatych i wykluczonych.
Portretowi jednostki nie dorównuje jednak obraz społeczeństwa. Co przez długi czas nie rzuca się za bardzo w oczy. Dopóki chaos jest tylko tłem dla zmagań wewnętrznych bohatera, dopóty można zignorować pójście na łatwiznę. Pod koniec filmu, kiedy w usta bohatera włożona zostaje pseudoanarchistyczna przemowa, te wszystkie obrazki społecznego niezadowolenia i starć klasowych mocno przeszkadzają. Ewidentnie widać, że Phillips zarzuca przynętę na widzów w postaci łatwych haseł o dostępności do broni, o braku szans, perspektyw i szacunku. Reżyser w oczywisty sposób liczy, że odbiorcy wykonają za niego robotę i dopiszą do filmu tezy, których wcale w nim nie umieścił. Widać też, że scenariusz inspirowany był przede wszystkim wydarzeniami sprzed paru lat: protestami w Genui i ruchem Occupy Wall Street. Joker jest tu doklejony na siłę. Jeśli Phillips naprawdę chciał go wpleść w szerszy temat frustracji całych mas, to powinien był to lepiej w filmie pokazać.
Za to bardzo na plus zaskoczyło mnie to, jak mocno komiksowym filmem jest "Joker". Przede wszystkim w sferze wizualnej. Lawrence Sher wykonał kawał świetnej roboty. Zdjęcia mnie zachwyciły, a wiele z kadrów wydawało mi się idealnym odwzorowaniem komiksowych klatek. Ta estetyka doskonale współgrała ze sposobem opowiadania historii, jak i z samym bohaterem i jego losami. Dzięki temu oglądanie "Jokera" było czystą przyjemnością.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz