After the Wedding (2019)
Jak to już nie raz powtarzałem, nie mam żadnego problemu z samą koncepcją remake'ów czy rebootów. Kiedy jednak oglądam takie potworki jak "Tuż po weselu", to trudno jest mi się trzymać powyższego poglądu.
Skandynawski oryginał jest dla mnie filmem prawie idealnym. Świetnie uchwycił ludzką naturę i tragizm sytuacji, w której wyparcie i ignorowanie przeszłości sprawiają, że dawne błędy są powtarzane. Do tego obraz miał świetne zdjęcia, które wzmacniały przekaz i uwypuklały talenty aktorskie.
Amerykańskie "Tuż po weselu" to produkcja rodem z kanałów Hallmark czy Lifestyle, tyle że okraszona pierwszoligową obsadą aktorską. Nie pojmuję, po co twórcy sięgnęli po oryginał, skoro nie mieli żadnego ciekawego pomysłu na to, jak ugryźć historię. Owszem, dokonali zmian w samej fabule, ale to nie ona stanowiła klucz do sukcesu.
Narracyjny punkt wyjścia oryginału też nie był jakiś wybitny. Film stał się taki przez to, co z nim zrobiła reżyserka. A tymczasem w nowym "Tuż po weselu" historia wybija się na pierwszy plan. To na jej opowiadaniu skupia się reżyser. Ponieważ jednak nie jest to fabuła wybitna, a sam Bart Freundlich przekazuje ją widzom mechanicznie, więc w efekcie nie ma tu nic, co wzbudzałoby zainteresowanie. Z tego też powodu film oglądałem na raty. Musiałem sobie robić przerwy, ponieważ inaczej nie dotrwałbym do końca.
Trochę w tym wszystkim żal mi obsady aktorskiej. Choć bowiem postaci są papierowe, ich relacje puste, a dramaty sztampowe, to miejscami aktorom udawało się pokazać coś ekstra, coś godnego dużo lepszego dzieła.
Ocena: 4
Skandynawski oryginał jest dla mnie filmem prawie idealnym. Świetnie uchwycił ludzką naturę i tragizm sytuacji, w której wyparcie i ignorowanie przeszłości sprawiają, że dawne błędy są powtarzane. Do tego obraz miał świetne zdjęcia, które wzmacniały przekaz i uwypuklały talenty aktorskie.
Amerykańskie "Tuż po weselu" to produkcja rodem z kanałów Hallmark czy Lifestyle, tyle że okraszona pierwszoligową obsadą aktorską. Nie pojmuję, po co twórcy sięgnęli po oryginał, skoro nie mieli żadnego ciekawego pomysłu na to, jak ugryźć historię. Owszem, dokonali zmian w samej fabule, ale to nie ona stanowiła klucz do sukcesu.
Narracyjny punkt wyjścia oryginału też nie był jakiś wybitny. Film stał się taki przez to, co z nim zrobiła reżyserka. A tymczasem w nowym "Tuż po weselu" historia wybija się na pierwszy plan. To na jej opowiadaniu skupia się reżyser. Ponieważ jednak nie jest to fabuła wybitna, a sam Bart Freundlich przekazuje ją widzom mechanicznie, więc w efekcie nie ma tu nic, co wzbudzałoby zainteresowanie. Z tego też powodu film oglądałem na raty. Musiałem sobie robić przerwy, ponieważ inaczej nie dotrwałbym do końca.
Trochę w tym wszystkim żal mi obsady aktorskiej. Choć bowiem postaci są papierowe, ich relacje puste, a dramaty sztampowe, to miejscami aktorom udawało się pokazać coś ekstra, coś godnego dużo lepszego dzieła.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz