Żeby nie było śladów (2021)
Matuszyński to jednak nie jest reżyser dla mnie. Z "Żeby nie było śladów" ma dokładnie ten sam problem co z "Ostatnią rodziną". Film ma kilka świetnych kreacji aktorskich. Ma również parę znakomitych scen. Ale styl prowadzenia narracji reżysera zupełnie mi nie leżał. Po półtorej godzinie byłem kompletnie wykończony niekończącym się ciągiem wydarzeń.
Oglądając "Żeby nie było śladów" od razu przypomniały mi się filmy z Ameryki Łacińskiej poruszające tematy z czasów najprzeróżniejszych dyktatur i totalitaryzmów. Na ich tle dzieło Matuszyńskiego wypadło słabiutko. Nawet taka "Piosenka bez tytułu", która sama do najlepszych filmów o tej tematyce nie należy, podobała mi się bardziej. Dlaczego? Za sprawą pierwiastka ludzkiego.
U Matuszyńskiego ludzie pojawiają się jak króliki z kapelusza iluzjonisty. Drugi i trzeci plan jest prowadzony wręcz niechlujnie. Postacie mają wyłącznie charakter przedmiotowy. Ich rola ogranicza się do konkretnych scen. Nie ma w tym żadnej ciągłości. Z pierwszym planem (i paroma osobami drugiego) jest podobnie, choć za sprawą świetnych kreacji aktorskich jest to lepiej maskowane. Jednak doskonale wygrywane emocje (co jest wciąż rzadkością w polskim kinie) nie zastąpią prawdziwych relacji emocjonalnych. A tu wiele brakuje. Relacje Popiela z rodzicami to jedna biała plama. Z Sadowską też nie jest dużo lepiej.
Matuszyński trzyma się na dystans wobec swoich bohaterów i zadowala się obserwowaniem objawów zamiast przeżyć i doświadczeń wewnętrznych, które je wywołują. Nie jest jednak tak chłodnym i opanowanym gawędziarzem, by przekuć dystans w mrożącą krew, fizycznie ciążącą widzom atmosferę opresji.
Ocena: 5
Oglądając "Żeby nie było śladów" od razu przypomniały mi się filmy z Ameryki Łacińskiej poruszające tematy z czasów najprzeróżniejszych dyktatur i totalitaryzmów. Na ich tle dzieło Matuszyńskiego wypadło słabiutko. Nawet taka "Piosenka bez tytułu", która sama do najlepszych filmów o tej tematyce nie należy, podobała mi się bardziej. Dlaczego? Za sprawą pierwiastka ludzkiego.
U Matuszyńskiego ludzie pojawiają się jak króliki z kapelusza iluzjonisty. Drugi i trzeci plan jest prowadzony wręcz niechlujnie. Postacie mają wyłącznie charakter przedmiotowy. Ich rola ogranicza się do konkretnych scen. Nie ma w tym żadnej ciągłości. Z pierwszym planem (i paroma osobami drugiego) jest podobnie, choć za sprawą świetnych kreacji aktorskich jest to lepiej maskowane. Jednak doskonale wygrywane emocje (co jest wciąż rzadkością w polskim kinie) nie zastąpią prawdziwych relacji emocjonalnych. A tu wiele brakuje. Relacje Popiela z rodzicami to jedna biała plama. Z Sadowską też nie jest dużo lepiej.
Matuszyński trzyma się na dystans wobec swoich bohaterów i zadowala się obserwowaniem objawów zamiast przeżyć i doświadczeń wewnętrznych, które je wywołują. Nie jest jednak tak chłodnym i opanowanym gawędziarzem, by przekuć dystans w mrożącą krew, fizycznie ciążącą widzom atmosferę opresji.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz