El buen patrón (2021)
"Szef roku" to jeden z najlepszych filmów survivalowych. Choć nie, "najlepszy" nie jest tu najbardziej stosownym słowem. "Najpraktyczniejszym", tak... to chyba jest lepsze słowo. Zazwyczaj kino survivalowe porzuca bohaterów w ekstremalnych warunkach, które z normalnym życiem nie mają wiele wspólnego. Tymczasem "Szef roku" jest opowieścią znacznie bliższą temu, co znamy z naszej codzienności.
Tytułowy bohater jest właścicielem fabryki wag. Biznes jest dla niego ważny. Jednak nic nie liczy się bardziej od nagród. A właśnie czeka go wizytacja komisji odpowiedzialnej za przyznanie kolejnego wyróżnienia. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że los sprzysięgł się przeciwko niemu. Wyrzucony pracownik rozpoczyna akcję strajkową przed bramą wjazdową. Prawa ręka szefa sabotuje pracę fabryki, bo pochłania go kryzys małżeński. Pojawia się nowa stażystka, którą szef się zainteresuje, co będzie miało wstrząsające konsekwencje.
Z każdą kolejną minutą sytuacja bohatera staje się coraz bardziej skomplikowana. Patrząc z boku jego perypetie bywają zabawne. Ale po pewnym czasie najbardziej fascynująca staje się sama postawa protagonisty. Choć z każdą chwilą wydaje się być coraz bardziej zapędzony w kozi róg, to on nieustannie coś kombinuje, coś planuje, coś rozgrywa. I nagle widzimy, jak ciosy, które niejednego rozłożyłyby na łopatki, on przekuwa w asy wyciągane z rękawa w najbardziej odpowiednim dla niego momencie.
Finał "Szefa roku" to jedna z najbardziej satysfakcjonujących końcówek kinowych roku. Jest w nim sporo rozkosznie smakowitego cynizmu. Problem w tym, że wcześniej film bywa miejscami przydługi. Gdyby nie ekranowa charyzma Bardema miałbym naprawdę spore problemy z wysiedzeniem na "Szefie roku" do końca.
Ocena: 6
Tytułowy bohater jest właścicielem fabryki wag. Biznes jest dla niego ważny. Jednak nic nie liczy się bardziej od nagród. A właśnie czeka go wizytacja komisji odpowiedzialnej za przyznanie kolejnego wyróżnienia. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że los sprzysięgł się przeciwko niemu. Wyrzucony pracownik rozpoczyna akcję strajkową przed bramą wjazdową. Prawa ręka szefa sabotuje pracę fabryki, bo pochłania go kryzys małżeński. Pojawia się nowa stażystka, którą szef się zainteresuje, co będzie miało wstrząsające konsekwencje.
Z każdą kolejną minutą sytuacja bohatera staje się coraz bardziej skomplikowana. Patrząc z boku jego perypetie bywają zabawne. Ale po pewnym czasie najbardziej fascynująca staje się sama postawa protagonisty. Choć z każdą chwilą wydaje się być coraz bardziej zapędzony w kozi róg, to on nieustannie coś kombinuje, coś planuje, coś rozgrywa. I nagle widzimy, jak ciosy, które niejednego rozłożyłyby na łopatki, on przekuwa w asy wyciągane z rękawa w najbardziej odpowiednim dla niego momencie.
Finał "Szefa roku" to jedna z najbardziej satysfakcjonujących końcówek kinowych roku. Jest w nim sporo rozkosznie smakowitego cynizmu. Problem w tym, że wcześniej film bywa miejscami przydługi. Gdyby nie ekranowa charyzma Bardema miałbym naprawdę spore problemy z wysiedzeniem na "Szefie roku" do końca.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz