Monster Hunter (2020)
Paul W.S. Anderson postanowił stanąć w szranki z Full Moon Features i sprawdzić, kto robi największy filmowy szajs na świecie. Wychodzi na to, że jest to Anderson. To, co nosi nazwę "Monster Hunter", nie jestem w stanie określić mianem filmu. To zestaw kompletnie przypadkowych sekwencji, które są kiepsko nakręcone, jeszcze gorzej zmontowane, a na koniec okraszone fatalnymi efektami specjalnymi. Szczerze mówią śnieżny obraz w telewizorze, kiedy brak jest sygnału antenowego, dawałby mi więcej frajdy od tego chłamu.
Oczywiście głównym winowajcą jest powszechne obecnie podejście do tworzenie filmowych cykli polegające na tym, że w pierwszej części dopiero w finale oferuje się scenę, od której tak naprawdę całość powinna się rozpocząć. Czymś więc trzeba opowieść wypełnić. W przypadku "Monster Hunter" twórcy ewidentnie nie mieli na to pomysłu. Nie wierzę, że to coś miało scenariusz. Możliwe, że były storyboardy poszczególnych sekwencji, ale nic, co sceny łączyłoby w jedną spójną całość.
Film zaczyna się od taniego efekciarstwa w postaci statku żeglującego po pustynnych piaskach. Pojawia się tam grupa postaci, którą zapewne gracze znają, ale dla filmowej opowieści w tym akurat momencie nie mają znaczenia. Jako ich przedstawienie nie działa, zresztą każda z postaci zostanie wprowadzona jeszcze raz, więc naprawdę taki początek był bez sensu.
Druga scena ma niewiele więcej sensu. Widzimy główną bohaterkę w otoczeniu grupy osób, które są mięsem armatnim. W ciągu paru minut wszyscy (z wyjątkiem heroiny) zginą. W teorii powinniśmy razem z bohaterką czuć smutek, ale ciężko o to, skoro postacie te nie zostały na tyle dobrze zaprezentowane, byśmy byli w stanie przypisać im nawet nazwiska/ksywy, którymi się do siebie zwracają.
Później jest tylko gorzej, bo zachowanie postaci często jest sprzeczne z tym, co widzieliśmy wcześniej. Jakby kręcące konkretne sceny twórcy nie wiedzieli, co będzie przed nimi. Na przykład pierwsze konfrontacje Huntera i Artemis. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Hunter tak wrogo się wobec niej zachowywał, skoro jeszcze chwilę wcześniej jej i jej towarzyszom pomagał z oddali.
"Monster Hunter" to jeden z najgorszych filmów, jakie obejrzałem w 2021 roku.
Ocena: 1
Oczywiście głównym winowajcą jest powszechne obecnie podejście do tworzenie filmowych cykli polegające na tym, że w pierwszej części dopiero w finale oferuje się scenę, od której tak naprawdę całość powinna się rozpocząć. Czymś więc trzeba opowieść wypełnić. W przypadku "Monster Hunter" twórcy ewidentnie nie mieli na to pomysłu. Nie wierzę, że to coś miało scenariusz. Możliwe, że były storyboardy poszczególnych sekwencji, ale nic, co sceny łączyłoby w jedną spójną całość.
Film zaczyna się od taniego efekciarstwa w postaci statku żeglującego po pustynnych piaskach. Pojawia się tam grupa postaci, którą zapewne gracze znają, ale dla filmowej opowieści w tym akurat momencie nie mają znaczenia. Jako ich przedstawienie nie działa, zresztą każda z postaci zostanie wprowadzona jeszcze raz, więc naprawdę taki początek był bez sensu.
Druga scena ma niewiele więcej sensu. Widzimy główną bohaterkę w otoczeniu grupy osób, które są mięsem armatnim. W ciągu paru minut wszyscy (z wyjątkiem heroiny) zginą. W teorii powinniśmy razem z bohaterką czuć smutek, ale ciężko o to, skoro postacie te nie zostały na tyle dobrze zaprezentowane, byśmy byli w stanie przypisać im nawet nazwiska/ksywy, którymi się do siebie zwracają.
Później jest tylko gorzej, bo zachowanie postaci często jest sprzeczne z tym, co widzieliśmy wcześniej. Jakby kręcące konkretne sceny twórcy nie wiedzieli, co będzie przed nimi. Na przykład pierwsze konfrontacje Huntera i Artemis. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Hunter tak wrogo się wobec niej zachowywał, skoro jeszcze chwilę wcześniej jej i jej towarzyszom pomagał z oddali.
"Monster Hunter" to jeden z najgorszych filmów, jakie obejrzałem w 2021 roku.
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz